Reklama

Kopalnia Wujek najtragiczniejszy rozdział stanu wojennego

16/12/2020 09:21

16 grudnia 1981 r. w katowickiej Kopalni "Wujek" od kul plutonu specjalnego MO zginęło dziewięciu górników, którzy dwa dni wcześniej podjęli strajk w proteście przeciwko zatrzymaniu przewodniczącego ich komisji zakładowej "Solidarności". Planowali, że jeśli do kopalni wejdzie wojsko - w ogóle nie będą stawiać oporu. Ale władza obok wojskowych czołgów i transporterów wysłała tam ZOMO z bronią ostrą.

Kopalnia "Wujek", wówczas nowoczesna i zautomatyzowana, położona jest blisko centrum Katowic, pośrodku osiedla mieszkaniowego, zamieszkałego przez górnicze rodziny. Stąd prawdopodobnie brzmi wersja, że władza całkiem świadomie wybrała ją na miejsce krwawego starcia, żeby w pierwszych dniach stanu wojennego zastraszyć nie tylko Górny Śląsk ale całe społeczeństwo. "Mordercy zza biurka" nie zostali jednak ukarani, siedzieć poszli - i to nie na długo - wyłącznie bezpośredni sprawcy masakry. Dowódca plutonu specjalnego st. chorąży Romuald Cieślak, który w "Wujku" wystrzelił pierwszy z pistoletu P-63, spędził w więzieniu sześć lat z zasądzonych jedenastu, przy czym przez ostatnie lata pracował w hospicjum a w zakładzie karnym tylko spał, zaś jego podwładni w liczbie kilkunastu - którzy oddali kolejnych ponad 150 strzałów -  za kratami spędzili nie dłużej niż trzy i pół roku.

Sami poszkodowani nie domagali się zresztą odwetu, członek trzyosobowego kierownictwa strajku Jerzy Wartak spotkał się nawet po latach z gen. Wojciechem Jaruzelskim i podkreślał, że przynajmniej we własnym imieniu mu wybaczył.  Za samą tragedię większą od dyktatora odpowiedzialność ponosił gen. Czesław Kiszczak, minister spraw wewnętrznych tamtej ekipy, bo jeszcze 13 grudnia rozesłał szyfrogram, uprawniający dowódców jednostek do użycia broni.     

Wbrew wielu legendom, górnicy wcale nie reagowali przesadnie na działania wojska i milicji. Odpierali ich ataki, ale gdy w ich rękach znalazł się oficer milicji i trójka jego podwładnych, szybko ich zwolnili, nie traktując jak zakładników, rannego wpakowali do karetki a zabrany porucznikowi pistolet oddali. W strajkującej kopalni - jak w Stoczni Gdańskiej w 1980 r - odbywały się msze święte. Mieszkańcy pobliskich bloków przynosili strajkującym jedzenie, nawet tak trudno dostępne w warunkach ówczesnego kryzysu wędliny. Dzielili się nim również z załogami okrążających zakład czołgów, bo żołnierze mieli tylko suchary.    

Nawet dziś po 39 latach, gdy stan wojenny coraz częściej odbieramy przez pryzmat absurdalnych komedii, w stylu "Rozmów kontrolowanych", ówczesnego humoru i folkloru, objawiającego się w setkach wierszyków o ZOMO czy Jaruzelskim - wydarzenia w Kopalni "Wujek" nie zatraciły swojej grozy i powagi, którą oddał również wybitny epicki film Kazimierza Kutza "Smierć jak kromka chleba". 

Jeśli pominąć późniejsze wydarzenia w Lubinie z 31 sierpnia 1982 r, gdzie ofiar śmiertelnych było mniej (trzech zabitych), złamanie strajku w katowickim "Wujku" to ostatni rozdział naszej historii, w którym Polak strzelał do Polaka

Strajk zaczął się od poniedziałku 14 grudnia 1981 r, sprowokowała go sama władza drastycznymi okolicznościami zatrzymania Jana Ludwiczaka, przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" w kopalni "Wujek". Internująca go ekipa toporami wywaliła drzwi do mieszkania, pobiła też ciężko tych, co przyszli zobaczyć, co się tam dzieje, aż na klatce schodowej widniały ślady krwi. Ponieważ byli wśród nich górnicy, pracy nie wypadało podjąć. Kolejne zmiany nie zjeżdżały na dół. Górnicy zgromadzili się w łaxni, bo to było największe kopalniane pomieszczenie. Z początku postulat był tylko jeden: Ludwiczak ma na kopalnię wrócić. Później doszły kolejne: zniesienia stanu wojennego oraz uwolnienia wszystkich innych zatrzymanych, a także przestrzegania zawartego z górnikami we wrześniu 1980 porozumienia jastrzębskiego, śląskiego odpowiednika umów gdańskich. 

Odpowiedzią ze strony władzy było jednak wezwanie do powrotu do pracy oraz straszenie sankcjami karnymi.

Szturm nastąpił 16 grudnia, najpierw rozpędzono zgromadzony przed kopalnią tłum, przy czym pomimo ośmiu stopni mrozu i faktu, że większość stanowiły tam kobiety, użyto armatek wodnych. Następnie czołgi dokonały wyłomów w kopalnianych murach, pod ich osłoną ruszyli zomowcy. Górnicy odpierali jednak kolejne ataki. Sytuację zmieniło dopiero otwarcie ognia przez siedemnastoosobowy pluton specjalny.  Zajęto się ratowaniem rannych, po zmierzchu strajk już dogasał. Górnicy i mieszkańcy pobliskiego osiedla byli przytłoczeni tragedią. 

Zawiodły natomiast rachuby władzy na rychłe spacyfikowanie Górnego Śląska, przed grudniem najsilniejszego liczebnie regionu NSZZ "Solidarność". Pomimo masakry - a może własnie za jej sprawą - opór społeczny przeciw wprowadzeniu stanu wojennego trwał tam najdłużej. Strajkujący pod ziemią górnicy z "Ziemowita" wyjechali na powierzchnię dopiero w wigilię, z "Piasta" jeszcze później, bo dopiero po Świętach 28 grudnia. To o nich opowiada słynna ballada Jana Krzysztofa Kelusa: "wyjeżdżajcie, już szychta skończona / pielęgniarki i lekarz są w szatni / porozwożą was suki po domach / mają wszystkich, wasz szyb jest ostatni". 

"Zabici w kopalni Wujek zostali bohaterami, ci zaś, co ocaleli, zapamiętali na zawsze bestialstwo ZOMO-wców i późniejsze represje komuny wobec niepokornych" - mówił Tadeusz Jedynak, przedstawiciel regionu w kierownictwie podziemnej Solidarności (TKK) na kartach "Konspiry" [1].  

Dla całego Śląska było to jednak najsmutniejsze w historii Boże Narodzenie. Za to symbolicznie, w siedem lat później strajki w śląskich kopalniach w sierpniu 1988 r, które zresztą również na początku próbowano rozbijać z użyciem siły, zmusiły komunistyczne władze do rokowań, które poprzez spotkanie gen. Kiszczaka z Lechem Wałęsą (31 sierpnia 1988 r.), Magdalenkę i Okrągły Stół (luty-kwiecień 1989 r) doprowadziły do wyborów z 4 czerwca 1989 r. zwycięskich dla Solidarności i demontażu komunizmu. Ofiara górników z "Wujka" nie okazała się więc daremna.   

[1] Maciej Łopiński, Marcin Moskit, Mariusz Wilk. Konspira. Rzecz o podziemnej Solidarności. Editions Spotkania, Paryż 1985, s. 165   

Łukasz Perzyna

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do