
Z całym szacunkiem dla wielu wybitnych sygnatariuszy - jak Krystyna Janda i Agnieszka Holland, Paweł Śpiewak i Krzysztof Król - apel o jedną listę opozycji raczej wzmacnia PO-KO i Donalda Tuska niż przybliża moment oddania władzy przez PiS.
Niektóre podpisy pod listem intelektualistów - w tym autora terapii szokowej Leszka Balcerowicza, wykonawcy skokowej prywatyzacji Waldemara Kuczyńskiego czy Seweryna Blumsztajna z "Gazety Wyborczej", która wystawiała autorom stanu wojennego świadectwa moralności - raczej zaszkodzą niż pomogą sprawie wspólnej listy obecnej opozycji parlamentarnej, nazywanej w jego treści ugrupowaniami demokratycznymi.
Z diagnozą sytuacji trudno się nie zgodzić. Wygadywanie o "Polsce w ruinie" w kampaniach PiS z 2015 roku okazało się samospełniającym się proroctwem. Niby odnosić się miało do rządów PO-PSL z ośmiu wcześniejszych lat, w istocie trafnie opisuje czas niedoszłej "dobrej zmiany". Kiedy to na arogancję władzy i jej tendencję do upartyjnienia domeny publicznej (przykładem los TVP) oraz opartą na księżycowej ekonomii inżynierię społeczną PiS ze sławetnym 500plus włącznie, gdy biednym, bo biernym obywatelom rozdaje się pieniądze wyciągnięte wcześniej z kieszeni ich zaradniejszych sąsiadów, po czym ubodzy stają się jeszcze bardziej bierni a zaradnym też się pracować odechciewa - na wszystko to nałożyły się jeszcze groza trwającej wciąż pandemii oraz wojna na Ukrainie.
Za to sposób na naprawę przez 447 intelektualistów przedstawiony wydaje się wadliwy: w jedności siła, wspólna lista, wsparta przez autorytety. Ważne to czego, nie napisano, ale co z przesłania listu wynika: pod przewodem Tuska i PO. To fałsz oczywisty.
Wielu przeciwników PiS nie chce bowiem zarówno kontynuacji niszczycielskich rządów Jarosława Kaczyńskiego jak powrotu do sytuacji sprzed 2015 r.
Wyniki sondaży pokazują jednoznacznie, że większość Polaków nie chce Tuska w roli premiera. Na to, żeby nim został zgadza się tylko 29 proc z nas [1].
Zwolennicy Polski 2050 Szymona Hołowni oraz część elektoratu PSL, czego dowodzi pojawienie się nowej kategorii miejskiego wyborcy ludowców (mandaty zdobyli ostatnio w Krakowie i Warszawie, pierwszy raz od czasów Stanisława Mikołajczyka) - wspierają tę partię właśnie dlatego, że powrotu rządów PO sobie nie życzą. I mają powody, żeby się go obawiać. Jeśli powstanie wspólna lista, zostaną w domu. I jak w powiedzeniu Gary'ego Linekera o piłce nożnej i Niemcach - wybory okażą się grą, w której dwie listy walczą ale zawsze wygrywa PiS. Tak już się zdarzyło w eurowyborach w 2019 kiedy to razem poszły PO, PSL i Lewica.
Paradoks polega na tym, że "list 447" próbuje postawić pod ścianą wcale nie Kaczyńskiego, lecz Szymona Hołownię, Władysława Kosiniak-Kamysza, liderów odrodzonego PPS a nawet Włodzimierza Czarzastego, który przynajmniej dla Blumsztajna ze względu na aferę Lwa Rywina nie powinien być postacią sympatyczną, ale jako koalicjant się przyda, byleby do kamienicy na Wiejskiej, gdzie ma siedzibą PO przywlókł się na kolanach.
Zaś o inicjatywach społecznych list w ogóle nie wspomina. Nie zwraca się ani do niezależnych Bezpartyjnych i Samorządowców ani zwolenników przywrócenia Powszechnego Samorządu Gospodarczego. Po co oni, taka jest logika "447". Przecież jest już Tusk, inni mają się do niego udać po prośbie, żeby wziął ich na listy, a my intelektualiści, stworzymy do tego zaplecze ideowe. Jedyne słuszne, podobnie jak wspólna lista. Nie tędy droga.
[1] sondaż United Surveys z 23-25 września 2022
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie