
Z Szymonem Hołownią, liderem ruchu Polska 2050, rozmawia Łukasz Perzyna.
- Jak ocenia Pan reakcję polskich władz na dramatyczne wydarzenia ostatnich tygodni w Afganistanie?
- Zaczęliśmy się późno zbierać. Sąsiedzi i inne państwa sprzymierzone wcześniej już wysyłali samoloty, identyfikowali swoich współpracowników, żeby ich uratować. Dziś na lotnisko w Kabulu trudno się dostać. Na bramkach dzieją się dantejskie sceny. Mam doświadczenie z pracy w misjach humanitarnych w Afryce, w Kongu, które w myśl pewnego podziału międzynarodowego pozostaje strefą odpowiedzialności Belgii i wiem, że tam, aby działać skutecznie, trzeba uprzedzać kryzysy, zanim sytuacja pogorszy się na tyle, że na reakcję będzie już za późno. Plany ewakuacyjne są "updatowane" regularnie, z góry precyzuje się też, kogo należy ratować w pierwszej kolejności. Nie do przyjęcia dla Polski okazuje się sytuacja, w której z powodu braku planu afgańscy współpracownicy polskiego kontyngentu zapłacą wysoką cenę za to, że nam w misji pomagali. Nie uważam, żeby rząd zrobił wszystko, co możliwe w tej sprawie.
- A co powinien?
- Trzeba pokazać serce i rozum. W myśl zasady, że umiemy być rozsądni, ale zarazem pomagamy tym, którzy takiej akcji wymagają. Należy udowodnić, że państwo polskie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim, którzy dla niego pracowali. To nic, że sytuacja pogorszyła się skokowo w kilku ostatnich tygodniach, istniały analizy pozwalające przewidzieć rozmiar wojennego chaosu w Afganistanie i inne kraje z nich skorzystały.
- Czy z ostatnich wydarzeń w Afganistanie, z dramatu Kabulu nie płynie druzgocące dla demokracji zachodnich przesłanie, mówiące o głębokim kryzysie? Smutny wniosek wynika ze słów Joego Bidena, wskazującego, że celem amerykańskich działań nie było ustanowienie demokracji w Afganistanie lecz wyłącznie zlikwidowanie zagrożenia terrorystycznego? Jaka z tego płynie nauczka dla zwolenników demokracji... nie tylko w Trzecim Świecie? Taka, że świat zachodni im nie pomoże?
- Prezydent Joe Biden wypowiada się głównie na użytek wewnętrznej polityki amerykańskiej. Powtarza "America First", bo to hasło upowszechnił jego poprzednik Donald Trump i wtedy okazało się skuteczne. Również demokratyczny prezydent patrzy na to w pragmatyczny sposób, oceniając na przykładzie Afganistanu, czy misje demokratyczne są w stanie cokolwiek osiągnąć w trudnym regionie świata. Każdy rząd amerykański po obecnym doświadczeniu zastanowi się piętnaście razy, czy warto znowu wysłać żołnierzy. Po tym drugim Sajgonie, gdzie symbolem stały się znowu zdjęcia miejscowych, jak wtedy w 1975 r. desparacko walczących o miejsca na pokładzie ewakuacyjnych statków powietrznych, żaden prezydent nie będzie chciał po raz kolejny tego na ekranie telewizora oglądać. Nie tylko z powodu własnych spadków w sondażach, związanych z tą sytuacją.
- Chyba jednak poza prestiżowym cios jest głębszy, na pewno Amerykanie błędy popełnili?
- Zdumiewający okazuje się fakt, że Amerykanie, podejmując decyzję, że wychodzą z Afganistanu, nie poszukali rozwiązania przejściowego. Z udziałem niebieskich hełmów, misji humanitarnych. To przecież nieodzowne, gdy ludziom dzieje się krzywda i to na masową skalę, a dziś trudno o wątpliwości, że mamy do czynienia właśnie z taką sytuacją. Podniosły głowę siły ciemności, spotykamy się z ich ofensywą przeciw demokracji. Na polskiej granicy mamy do czynienia z koczującymi w pasie granicznym ludźmi, których straż nie chce wpuścić, a ich tam obecność wynika z niesprzyjającego klimatu geopolitycznego, ktoś pozwolił im tam dotrzeć, żeby utknęli na granicy Unii Europejskiej. Gdy mamy do czynienia z wojną z demokracją, potrzeba ludzi, którzy kryzysową sytuacją będą umieli zarządzać z głową i sercem.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie