
Prezes partii rządzącej, jak wszyscy wiemy, śpiochem jest nieprzeciętnym. Demonstranci nie tylko w każdą rocznicę stanu wojennego przypominają mu: "13 grudnia spałeś do południa". Prezesowi, który do odważnych nie należy, wolno przesypiać historyczne momenty, byleby później nie próbował innych historii uczyć, w stylu pamiętnych banialuk typu "to mój brat faktycznie kierował Solidarnością". Wiadomo, że to nieprawda. Ale w nocy z czwartku na piątek, w trosce o spokojny sen prezesa, siły porządku zablokowały cały Żoliborz, żeby nie dopuścić demonstrantów pod willę Jarosława Kaczyńskiego. Bardziej przydałyby się w parkach, gdzie z powodu ciepłej jesieni młodzież gromadzi się przy butelce, ryzykując zakażenie COVID, albo na ulicach, gdzie grasują niosący jeszcze gorsze zagrożenie żebracy, którym obca jest higiena. A partia i tak płaci za prywatną ochronę prezesa. Sponsorowanie przez podatnika spokojnego snu Jarosława Kaczyńskiego to dobitny przykład, jak ta władza traktuje obywateli.
Zły śpi spokojnie, mówi znane polskie powiedzenie. A jeszcze inne: kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Pod osłoną nocy PiS uchwalało ustawę, zwaną piątką Kaczyńskiego, formalnie dotyczącą ochrony zwierząt, faktycznie rozpoczynającą proces likwidacji rolnictwa w Polsce - na razie od hodowli futrzarskich oraz bydła na ubój rytualny. Zza węgła wprowadził PiS zakaz tzw. eugenicznej aborcji, bo ponieważ bał się go przeprowadzić w parlamencie, Kaczyński zlecił sprawę swojemu niedawnemu odkryciu towarzyskiemu, dyspozycyjnej prezesce Trybunału Konstytucyjnego i małżonce byłego donosiciela komunistycznej służby bezpieczeństwa kryptonim Wolfgang, obecnego ambasadora RP w Berlinie, jednym słowem Julii Przyłębskiej - która zrobiła co należy. Ale jak mawia również elektorat PiS przyszła koza do woza i lud, ten suweren z pisowskich przekazów, tym razem nie wkroczył do Śródmieścia, tylko pofatygował się na Żoliborz. Napotkał jednak blokadę wzmocnionych sił porządku.
Funkcjonariusze, bezradni na co dzień wobec cuchnących żebraków na eleganckich deptakach i raczącej się najtańszym alkoholem młodzieżówki na skwerach i w parkach, ulegli wobec włamywaczy, złodziei samochodów i pospolitych chuliganów, którzy objęli w posiadanie nie tylko Śródmieście i Żoliborz, ale i inne dzielnice, tak że policja nawet niechętnie przyjmuje zawiadomienia o przestępstwach, od razu sugerując, że nic z ich ścigania nie wyjdzie - otóż w kwestii ochrony willi prezesa Kaczyńskiego jako jedynego zadania policjanci okazali się skuteczni. Rezydencja polityka, który sam siebie uwielbia określać mianem żoliborskiego inteligenta okazała się w tę październikową noc nie do zdobycia.
Tak naprawdę nikt tam wkraczać nie chciał. Co najwyżej pokrzyczeć przed gankiem. Ale obrona, gdy nikt nie atakuje, to sukces pewny. Podobnym bohaterstwem wykazał się w stanie wojennym żołnierz sił powietrzno-desantowych, a dziś urzędujący przewodniczący NSZZ "Solidarność" Piotr Duda. Wtedy w czerwonym berecie żołnierza elitarnej formacji LWP strzegł gmachu reżimowej telewizji, nadającej - całkiem jak teraz - niemal same kłamstwa. Mniejsza z tym, że nikt się nie kwapił, by tę twierdzę zdobywać, bo pomimo delegalizacji w stanie wojennym "Solidarność" pozostała wierna zasadzie pokojowego działania bez użycia przemocy. Duda jednak zadanie wypełnił i na ludzi wyszedł. Dziś zarządza historyczną pamięcią tej strony, do której wtedy gotów był strzelać. Peroruje, gdzie powinny się znaleźć tablice z 21 gdańskimi postulatami. Być może wśród kordonów facetów w czerni, blokującej suwerenowi dostęp do willi lidera, również znajduje się przyszły przywódca obozu polskiej demokracji.
Nieudolna w chwytaniu sprawców napadów na staruszki i "wyrw", pozbawiających z zaskoczenia kobiety niesionych w ręku torebek, policja tym razem wykazała się znakomitą sprawnością w gazowaniu młodych dziewczyn, studenciaków i pamiętających pierwszą "Solidarność" starszych pań.
Tuż przed olimpiadą w Moskwie w 1980 r, czyli mniej więcej w czasach, kiedy małżonek prezes Przyłębskiej "Wolfgang" donosił komunistycznej służbie bezpieczeństwa, polscy piłkarze grali na stadionie Legii noszącym wtedy imię Wojska Polskiego, do którego za chwilę miał zostać powołany poborowy Piotr Duda, z również olimpijską reprezentacją Czechosłowacji. Chociaż ten ostatni kraj potęgą był tylko w hokeju na lodzie a nie w futbolu, Polacy przegrywając u siebie zero do jednego wcale nie kwapili się atakować, jakby ten niekorzystny wynik ich satysfakcjonował. Podawali sobie piłkę na własnej połowie. Aż nagle, gdy mecz miał się już ku końcowi, z trybun dobiegło dobitne skandowanie: - Za co my płacimy?
Ze sprawozdań finansowych partii rządzącej wynika, że na prywatną agencję ochraniającą bezpieczeństwo prezesa Kaczyńskiego wydaje ona rocznie równowartość luksusowego apartamentu w jego i naszym mieście. Pieniądze pochodzą z dotacji i subwencji, czyli po ludzku mówiąc od podatnika. Wprawdzie prezes został również wicepremierem, ale w dobie zarazy i wymuszonych przez nią wyrzeczeń byłoby chyba lepiej, żeby tak sowicie opłacona ochrona zadbała również o bezpieczeństwo jego wypasionej willi, a policjanci poszli łapać złodziei, albo choćby wlepiać mandaty pijaczkom szwendającym się po ulicach bez obowiązkowych masek. Lepiej dla budżetu.
Nazajutrz po żoliborskim zwycięstwie sił porządku ogłoszono kolejny smutny covidowy rekord: prawie 14 tys. zachorowań. Zapewne będzie ich więcej, jeśli policja nadal będzie zajmować się rozpędzaniem demonstrantów, zamiast wymuszaniem respektowania niezbędnych w dobie pandemii ograniczeń.
I chociaż teraz - nawet w Poznaniu, gdy Lech tak pięknie, choć bez sukcesu grał z Benficą - trybuny są ze względów epidemiologicznych puste, powraca tamto, rozlegające się z nich przed 40 laty skandowanie: - Za co my płacimy.
Właśnie, za co...
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie