
Impuls do zmiany polskiej polityki raczej nie wyjdzie z obecnego Sejmu. Nie od rzeczy przypomnieć, że zaledwie 26 proc z nas uważa, że posłowie dobrze pracują [1]. Jednak powstającym tam nowym kołom warto się bacznie przyjrzeć. Nie zasługują na ośmieszanie.
Wolnościowcy skupieni wokół Artura Dziambora oderwali się od Konfederacji. Nie są jak ona prorosyjscy i liczą na to, że nie będzie ich ograniczał szklany sufit, związany z negatywnymi emocjami, wzbudzanymi przez dotychczasowych liderów, zwłaszcza Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna. Secesjoniści oskarżają przy tym tych, co pod flagą Konfederacji pozostali, że zmierzają nie do realizacji programu, ale do współrządzenia z Prawem i Sprawiedliwością nawet za cenę odstąpienia od deklarowanych zasad. Wolnościowców jest na razie w Sejmie trzech, a pod marką koła Konfederacji działa dziewięciu posłów.
Kilkuosobowa reprezentacja Polskiej Partii Socjalistycznej zmieniła nazwę na Koło Parlamentarne Lewicy Demokratycznej. Wstępnie przymierza się do startu z list Koalicji Obywatelskiej. Nie wiadomo czy się to uda, bo wprawdzie selekcjonerzy z PO-KO obiecali "miejsce biorące" tym razem do Sejmu marszałkini Senatu Gabrieli Morawskiej-Staneckiej a także posłowi Andrzejowi Rozenkowi z "obwarzanka" podwarszawskiego, ale nie złożyli podobnej deklaracji wobec Joanny Senyszyn, entuzjazmu nie budzi też kandydowanie z listy KO Roberta Kwiatkowskiego, przed ćwierćwieczem prezesa TVP związanego wtedy z SLD.
Niedawne koło PPS a obecne KPLD skupia parlamentarzystów Lewicy, którzy po wyborcze do parlamentu zbuntowali się przeciwko autokratycznemu sposobowi zarządzania klubem przez wicemarszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego.
Najbardziej egzotycznie zapowiada się ogłoszony niedawno sojusz Porozumienia, kierowanego wcześniej przez b.wicepremiera pisowskiego rządu Jarosława Gowina teraz zaś przez byłą policjantkę Magdalenę Srokę (w trakcie pracy w komendzie wojewódzkiej w Gdańsku osiągnęła stopień nadkomisarza) z AgroUnią pod wodzą Michała Kołodziejczaka - dawnego radnego PiS.
Pretendujący do reprezentowania rolników i hodowców młody lider AgroUnii słynie z radykalnych form protestu, podczas gdy "gowinowcy" od lat cieszą się opinią umiarkowanych konserwatystów. Być może faktycznym celem ogłoszenia sojuszu pozostaje... rozpoczęcie licytacji co do udziału w szerszej koalicji. W pojedynczych sondażach AgroUnia uzyskiwała nawet 6 proc poparcia, zwykle jednak sytuuje się wyraźnie pod progiem.
Decyzji o zawarciu koalicji nie ogłosili jeszcze prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz oraz lider Polski 2050 Szymon Hołownia, pokazują się jednak razem. Pracuje też wspólny zespół programowy obu ugrupowań. Klub PSL w Sejmie nie ponosi strat, odkąd pozbył się ludzi Pawła Kukiza (teraz Marek Suski sugeruje, że rockman znajdzie się z kolei na liście PiS) - za to koło Polski 2050 porzuciła... jego szefowa Hanna Gill-Piątek.
Jej ścieżki w trakcie jednej jeszcze nie skończonej kadencji okazały się nader pokrętne: weszła do Sejmu z listy Lewicy, potem na przewodniczącą koła rekomendował ją Hołownia, teraz zaś antyszambruje ona u sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej Marcina Kierwińskiego w celu uzyskania "biorącego" miejsca na liście wyborczej Koalicji Obywatelskiej. Wedle nieoficjalnych informacji obiecano jej takie w Łodzi, skąd posłuje w tej kadencji.
Stylistyka tytułu tego skromnego szkicu w oczywisty sposób nawiązuje do 1980 roku. Tak daleko idące skojarzenie historyczne wydać się może demagogią, ale w bez porównania większym stopniu pozostaje nią odwoływanie się przez zwolenników jedynej słusznej wspólnej listy antypisowskiej opozycji do wyborów z 4 czerwca 1989 r.
Wtedy bowiem, chociaż Solidarność odniosła wielkie historyczne zwycięstwo, które odmieniło na dobre a nie na złe losy Polski, akurat jedna lista nie powstała: zablokowano bowiem porozumienie choćby z Konfederacją Polski Niepodległej, a z powodu braku szerokiej podstawy oferty Komitetu Obywatelskiego z kandydowania zrezygnowali m.in. Tadeusz Mazowiecki i Jan Olszewski. Proporcje wyrównały dopiero pierwsze naprawdę wolne wybory dwa i pół roku później jesienią 1991 r.
W czerwcu 1989 r. bowiem, choć głosy liczono uczciwie, odbywało się to w ramach uzgodnionego uprzednio kontraktu politycznego - chociaż jednoznaczna wola społeczeństwa, wyrażona choćby w nie objętym wspomnianym umową lecz całkiem wolnym głosowaniu do Senatu (99 mandatów na 100 dla obozu Solidarności) zmusiła polityków do wykroczenia poza wspomniane ramy zawartych uprzednio okrągłostołowych porozumień.
W 1991 r. KPN uzyskała 50 miejsc w Sejmie, chociaż dwa i pół roku wcześniej selekcjonerzy odmówili jej choćby trzech "miejsc biorących". Nie za to jednak - przyznajmy uczciwie - oceniamy wybory z 4 czerwca 1989 r. Stały się Rubikonem. Szacunek dla ówczesnej mądrości zbiorowej polskiego społeczeństwa realnie wszak pozbawionego od siedmiu i pół roku legalnej reprezentacji powinien jednak wykluczać... przywoływanie tamtej szczytnej tradycji nadaremno. Po to, żeby uzasadnić dziś koncepcje, w które nie wierzą co, co sami je głoszą.
Wspólna lista bowiem wobec sprzeciwu Hołowni i Kosiniaka-Kamysza pozostaje mirażem. Ale co jeszcze bardziej istotne: nie chce jej część wyborców opozycji.
Wedle sondażu IBRIS typowanemu wstępnie na premiera Donaldowi Tuskowi nie ufa 59 proc z nas, zaś Rafałowi Trzaskowskiemu 50 proc: to notowania druzgocące dla liderów pretendujących do wyłączności [2]. Miarą obłudy zwolenników jedynej słusznej wspólnej listy pozostaje zarówno pomijanie przy jej projektach Konfederacji (jak wszyscy to wszyscy, babcia też - głosi znane powiedzenie) jak eksponowanie memoriału intelektualistów z poparciem dla tej koncepcji: liczba nazwisk pod nim figurujących - 447, to nie żart - nie przekłada się wcale... na ich jakość.
Miarą fiaska okazuje się fakt, że listu wspierającego koncepcję Tuska nie podpisali najbardziej znani w świecie polscy intelektualiści: literacka noblistka Olga Tokarczuk ani laureat Oscara Paweł Pawlikowski. Masowe składanie sygnatur przez kawiarnianą drobnicę nawet tej porażki nie maskuje.
Warto też przywołać fatalne notowania obecnego Sejmu, w którym Koalicja Obywatelska ma 126 posłów a cała opozycja, którą Tusk chciałby na wspólnej liście widzieć (czyli bez Konfederacji i stronników Dziambora, za to z KPLD) - aż 203. Wiadomo, że na obecne surowe oceny Sejmu przez opinię publiczną nie tylko pisowska większość zapracowała: wystarczy przypomnieć udział przewodniczącego klubu opozycyjnej KO Borysa Budki w imprezie pisowskiego propagandysty Roberta Mazurka (byłego żurnalisty partyjnego "Nowego Państwa") w towarzystwie Marka Suskiego z PiS...
Wróćmy więc do tytułowego skojarzenia. Latem 1980 r. nie brakowało zacnych posłów w ówczesnym Sejmie PRL, był wśród nich wielki aktor Gustaw Holoubek, który później złożył mandat po wprowadzeniu stanu wojennego oraz Janusz Zabłocki, który przeciw ówczesnej samowoli władzy odważnie protestował z sejmowej trybuny. Z całym szacunkiem dla nich wskazać wypada, że nie oni jednak dali wtedy impuls do odnowy polskiej polityki. Zmieniły ją masowe protesty społeczne, symbolizowane przede wszystkim przez sierpniowy strajk gdańskich stoczniowców i kończące go Porozumienia Gdańskie. Chociaż obecny Sejm podchodzi z wyborów demokratycznych, acz nie były one doskonałe (frekwencja niespełna 62 proc, niższa niż 4 czerwca 1989 r - i pojawiający się wątek inwigilacji opozycji przez rządzących z użyciem systemu Pegasus) - również teraz w pojawianiu się nowych kół i zmian dotychczasowych konfiguracji parlamentarnych trudno dopatrzyć się ożywczych nadziei. Te ostatnie wiązać można bardziej z tym, co dzieje się poza parlamentem: zwłaszcza z nowymi inicjatywami samorządowców oraz przedsiębiorców. Jedni i drudzy dochodzą do wniosku, że nie reprezentują ich rzetelnie zawodowi politycy. I nie ma co cedować na nich odpowiedzialności, zwłaszcza, jeśli równocześnie skutecznie i rozważnie zarządza się lokalnymi Małymi Ojczyznami czy własnymi firmami z korzyścią dla mieszkańców czy pracowników.
Nie oznacza to jednak przekreślania wszystkiego, co rodzi się teraz lub pączkuje na Wiejskiej. Od wyborów z jesieni 2019 r. zmieniło się tak wiele - wymieńmy choćby trwającą już trzy lata pandemię oraz od roku wojnę na Ukrainie, skutkującą największym od 75 lat exodusem uchodźców - że stare konfiguracje mają prawo się dezaktualizować.
Ci, co wychodząc z podobnego założenia powołują nowe inicjatywy, nie zasługują więc na to, by z nich drwić. Albo odsądzać ich od czci i wiary, wykluczać ich dobre intencje. Negatywne do nich nastawienie upowszechniają media głównego nurtu, ale nie czynią tego bezinteresownie. Wszystko bowiem, co się rodzi lub łączy w polskim życiu publicznym, stanowi zagrożenie dla dotychczasowych potentatów: PiS (Zjednoczonej Prawicy) oraz Platformy Obywatelskiej i jej wyborczej oraz parlamentarnej emanacji pn. Koalicja Obywatelska.
Jedni i drudzy, jak już wiemy, z problemami Polski sobie nie poradzili. Stanowi to wystarczający powód, żeby im nie ufać, gdy obecnego duopolu bronią. Warto więc wyrobić sobie własne zdanie na temat pojawiających się - co nie zaskakuje w przedwyborczy czas - nowych inicjatyw i pomysłów politycznych.
[1] sondaż CBOS z 9-23 stycznia 2023
[2] badanie IBRIS z 27-28 stycznia 2023
Foto: Sejm RP
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie