
Dla polskiej samorządności to świetnie, że prezydent największego miasta ubiega się o tę samą funkcję w kraju: bo nie da się przy tej okazji nie mówić o regionalnych i lokalnych problemach. Gorzej dla samej Warszawy, którą w wypadku wygranej Trzaskowskiego czekają rządy komisarza wskazanego przez PiS. Może nim zostać nawet Misiewicz albo Lichocka, kto bogatemu zabroni…Na razie więc warszawiacy mogą się pocieszać wyłącznie tym, że ich prezydent nie jest faworytem ogólnopolskiego wyścigu.
Rafał Trzaskowski w badaniu przeprowadzonym na gorąco przez Kantar (z 15 maja) z poparciem 11 proc wyborców przegrywa nie tylko z Andrzejem Dudą, według tego ośrodka zwyciężającym już w pierwszej turze (51 proc) ale również z Szymonem Hołownią (17 proc). Jeśli tak zostanie, przyjdzie mówić o klęsce ogłoszonego w piątek projektu.
Zaczęli go zresztą fatalnie. Nie wiadomo po co w Sali Kolumnowej Sejmu – skoro Trzaskowski od dwóch lat już nie jest posłem – w otoczeniu wzbudzających śmiech kanapowych koalicjantów (kto poza przewodniczącym Borysem Budką słyszał o partii Zielonych albo Inicjatywie Polskiej – a tę pierwszą w trakcie konferencji reprezentowało, to nie żart, aż dwoje liderów i obojgu pozwolono przemawiać). Zeszli się też do tej Kolumnowej wszyscy pieczeniarze z zaplecza medialnego, odpowiedzialni za bezprzykładną klęskę kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, którą Trzaskowski ma teraz zastąpić.
Czego potrzeba aby Małgorzata Trzaskowska, wzorem bohaterek jednej z komedii z lat 70, mogła z dumą powiedzieć: mąż jest z zawodu prezydentem? Impulsu dokładnie odwrotnego: rozgonienia na cztery wiatry towarzystwa z partyjnego biura na Wiejskiej i dusznych pokojów Sejmu, odstawienia na bok sojuszników o ułamkowym poparciu i zabiegania o nowych, wśród których znaleźć się powinni samorządowcy. Nie tylko kojarzeni dotychczas z PO, bo krach kampanii Kidawy-Błońskiej pokazał, że dotychczasowa baza nie wystarczy.
Trzaskowski w roli prezydenta Warszawy nie był bierny wobec planowanych przez PiS wyborów prezydenckich w kraju w przyjętej pierwotnie formule głosowania wyłącznie korespondencyjnego, po ludzku nazwanego kopertowym. Znalazł się wśród tych włodarzy, którzy stanowczo sprzeciwili się udostępnianiu Poczcie Polskiej – niedoszłemu wykonawcy operacji wyborczej – danych osobowych obywateli. Tym samym przyczynił się do załamania się projektu pisowskiego, uczynienia daty wyborów 10 maja wyznaczonej przez marszałek Sejmu Elżbiety Witek terminem wyłącznie wirtualnym a więc największej kompromitacji PiS odkąd przed pięciu laty partia ta wygrała podwójnie wybory w Polsce. Nie przesądza to wcale jednak o powodzeniu jego własnego projektu politycznego. Rozstrzygną o nim całkiem inne kryteria. Wśród nich – elastyczność i otwartość samego kandydata.
Na początek powinien się uczyć od tych, którzy go wyprzedzają w jedynym na razie sondażu. Od Dudy – umiejętności oderwania się od błędów i obciążeń macierzystego obozu politycznego przynajmniej w sferze wizerunkowej, co pozwala na utrzymanie w rankingach zaufania stabilnych notowań przekraczających wydatnie poparcie dla partii. Stało się to również za sprawą skutecznych nacisków prezydenta na wyeliminowanie najbardziej kompromitujących dla PiS postaci: to za sprawą presji Dudy na Jarosława Kaczyńskiego odwołani zostali: minister obrony Antoni Macierewicz i prezes TVP Jacek Kurski. Od Hołowni zaś może się Trzaskowski nauczyć impregnacji na ataki, bo im większe plugastwa o kandydacie obywatelskim wypisują pisowscy żurnaliści pokroju Piotra Semki, tym więcej zyskuje on zwolenników. Zwłaszcza, że na celowniku szczujni pan Rafał znajdował się już jako prezydent Warszawy, obarczany osobistą odpowiedzialnością za każdą awarię czy zatrucie Wisły.
Kandydatura prezydencka Trzaskowskiego to dobry znak dla polskiej samorządności, bo postawi w centrum zainteresowania jej problemy, które pandemia koronawirusa jeszcze zaostrzyła. Ubieganie się włodarza Warszawy o najwyższy chociaż niekoniecznie najbardziej decyzyjny urząd w państwie przyczyni się do rozpropagowania nie tylko osiągnięć polskiego samorządu, ale też sposobów, dzięki którym radzi sobie on z zakusami władzy centralnej. Kolejne kryzysy – od strajku nauczycieli po pandemię COVID-19 – służyły tej ostatniej do obarczania cieszącej się bez porównania większym autorytetem władzy lokalnej wszelkimi możliwymi kosztami i zadaniami. W tym sensie ubieganie się Trzaskowskiego o urząd prezydencki okazuje się dla polskich samorządowców dobrą nowiną. Na kontrze wobec władzy centralnej znajdują się od dawna, przekonaliśmy się o tym na Mazowszu przy okazji poprzedniego – przed wyborami pocztowymi – projektu Jacka Sasina: powiększenia aglomeracji warszawskiej. Samorządowcy za sprawą determinacji mieszkańców, objawionej w referendach (m.in. w Legionowie) przywołali tu apodyktyczną centralę do porządku.
Z drugiej strony rodzi się jednak pytanie, czy Trzaskowski – gotów przeprowadzić się z ratusza dwie ulice dalej na Krakowskie Przedmieście za cenę oddania Warszawy na łup komisarza z PiS – nie zawiódł zaufania własnych wyborców, z którymi umawiał się nie na dwa lata, tylko na pięć. I co powie współpracownikom w wypadku zwycięstwa, dla nich oznaczającego przejście pod władzę komisarza, którego premier z PiS wyznaczy na wniosek wojewody z tego samego ugrupowania. Fatalnie mówiący po polsku kontrkandydat Trzaskowskiego z wyborów warszawskich, pokonany przez niego w pierwszej turze Patryk Jaki zwykł określać takie sytuacje zabawnym mianem hekatumby. Ale odłóżmy żarty na bok, bo nie do śmiechu urzędnikom ani samym mieszkańcom. Zwłaszcza, że skoro formacja rządząca potrafiła zrobić Jacka Kurskiego prezesem TVP – odwołano go dopiero na żądanie Dudy – a Kamilowi Zaradkiewiczowi powierzyć Sąd Najwyższy, to komisarzem w stolicy zostać może znana z lumpenproletariackiego gestu wystawiania środkowego palca posłanka Joanna Lichocka albo dawny rzecznik Antoniego Macierewicza i żywy symbol polityki kadrowej PiS Bartłomiej Misiewicz. Za wcześnie jednak, żeby się tym w Warszawie na zapas martwić. Nie jest bowiem Trzaskowski faworytem wyborów na prezydenta kraju, choćby z tego powodu, że czasu ma mniej niż konkurenci. Start w nowym wyścigu jest dla niego ruchem w nieznane.
W jednej z kampanii poparł Trzaskowskiego – który sam jest celebrytą, aktorstwo poznał już jako dziecko – odtwórca roli Skrzetuskiego w ekranizacji sienkiewiczowskiego „Ogniem i mieczem” autorstwa Jerzego Hoffmana, Michał Żebrowski. Stopniem trudności obecna misja prezydenta walczącego o inną prezydenturę przypomina zapewne przedarcie się Skrzetuskiego ze Zbaraża. Z jedną tylko istotną różnicą – nawet jak mu się w kraju nie uda, zawsze może do swojej warszawskiej twierdzy wrócić. Jednak z perspektywą, że wtedy warszawiacy za trzy lata będą pamiętać że był ich gotów zostawić. Nawet komisarzowi z PiS… I za to go rozliczą. Nie zazdroszczę. Ale też nie on pierwszy wybrał taką karierę.
Przed piętnastu laty drogę od prezydentury Warszawy do tej samej funkcji w kraju skutecznie przebył Lech Kaczyński. W rywalizacji z jego dawnym urzędnikiem Andrzejem Dudą daje to Trzaskowskiemu pewną przewagę psychologiczną. Ale żeby w ogóle do ich rozstrzygającego starcia doszło, obecny gospodarz stolicy musi najpierw pokonać wszystkich konkurentów z opozycji. Jak się wydaje,w obu wypadkach szanse ma większe, jeśli częściej będzie mówił o samorządzie i jego sukcesach, rzadziej zaś o własnej partii i jej porażkach, włącznie ze spektakularnym załamaniem kampanii poprzedniczki. Dawnego aktora dziecięcego wzięto do tej roli, bo wiadomo, że potrafi wygrywać, co udowodnił w Warszawie dwa lata temu.
Łukasz Perzyna
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie