
W sprawie Sławomira N, byłego ministra rządu Donalda Tuska i kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego pojawiają się biegunowo odmienne narracje, co do których - jak w słynnym filmie Akiro Kurosawy "Rashomon" - wypowiadający je są niezłomnie przekonani, że pozostają prawdziwe.
To rzadka sytuacja nawet w rozedrganej jeszcze po wyborach rodzimej polityce. Posłowie ugrupowań opozycyjnych i demokratyczni dziennikarze widzą w dawnym ministrze transportu ofiarę powyborczych rozliczeń, której poranne zatrzymanie przez CBA wpisuje się w zapowiedzi PiS, że po pokonaniu Rafała Trzaskowskiego serio weźmie się za konkurencję polityczną. Zwłaszcza, że N. to współtwórca jego kampanii.
Przedstawiciele władzy i sprzyjający im komentatorzy prezentują z kolei byłego ministra jako notorycznego aferzystę, wyliczając jego problemy z oświadczeniami majątkowymi (zarówno sejmowym, do którego nie wpisał słynnego kosztownego zegarka jak tym z budującej drogi u wschodnich sąsiadów agencji Ukrawtodor), nagranie rozmowy na taśmach Marka Falenty, w której zabiegał o przychylność skarbówki dla interesów żony czy wreszcie odejście z gabinetu Donalda Tuska w czasie, gdy głośna stała się afera hazardowa, chociaż w tej sprawie zarzutów mu nie postawiono.
Wcale nie musi być tak, że politycy kłamią. Stawka jest wysoka i to ona oceny wyostrza. Nie da się bowiem stwierdzić, że N. nie pozostaje postacią istotną dla PO i szerzej obozu rządzącego Polską w latach 2007-15. W prezydenckich kampaniach Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego odgrywał rolę głównego stratega. U pierwszego z nich był dyrektorem gabinetu, u drugiego ministrem w kancelarii. Zwłaszcza Tusk traktował go jak powiernika i wychowanka. Wiadomo zaś, jaką rolę były premier odegrał w promocji prezydenckiej kandydatury Rafała Trzaskowskiego. Obaj, Tusk i Trzaskowski, pozostają niezmiennie na celowniku obozu rządzącego i wszelkich podległych mu służb. Chciałoby się wierzyć, że nie ma to żadnego wpływu na tempo i rozmach, jaki od razu nadano sprawie N.
Zwłaszcza, że w niedawnej kampanii, pomimo kłopotliwego bagażu z dawnych lat, były minister znów zapewnił sobie niepoślednie miejsce. Zanim jeszcze PO wymieniła kandydata, pracował również dla Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Nawet przeciwnicy nie negują jego zręczności w trudnej branży marketingu politycznego.
W trakcie niedawnego wieczoru wyborczego pojawił się na Podzamczu, gdzie ze swoimi oczekiwał pierwszych rezultatów Trzaskowski. Zmierzał do wielkiego namiotu, gdzie skupiła się elita sztabowców. Przywitał się zdawkowo, pomimo obowiązującej jeszcze ciszy wyborczej, która politykom daje zwykle nieoczekiwanie sporo wolnego czasu, chociaż nie mają zwykle co z nim zrobić - sprawiał wrażenie zaaferowanego i spiętego, aczkolwiek zawsze był sympatyczny i bezpośredni. Zapewne wiedział już, że za nim chodzą.
Zanim zaczął modernizować ukraińskie drogi, stał się głównym budowniczym autostrad w Polsce. Dopiero za rządów PO program przyspieszył, sukcesy wiązano z jego nazwiskiem. Nic nie wskazuje na to, że bezpodstawnie. Autostrady i orliki, popularne boiska dla dzieciaków - to były okręty flagowe ośmioletnich rządów PO w kraju.
Stanowisko dyrektora Ukrawtodoru pełnił przez trzy lata. Agencja rządowa dysponowała środkami m.in. z Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Zatrzymanie N. oraz byłego dowódcy jednostki specjalnej GROM a także znanego pomorskiego biznesmena spowodowane zostało podejrzeniami, dotyczącymi tego właśnie okresu.
Trudno o zarzuty ostrzejsze, niż te, których postawienie N. zapowiedzieli przedstawiciele ukraińskiej agencji walczącej z korupcją NABU, wzorowanej na CBA, tym samym, którego funkcjonariusze zatrzymali N. w poniedziałek rano w Gdańsku. Udział w zorganizowanej grupie przestępczej, czerpanie korzyści majątkowych w zamian za zlecenia i anulowanie kar za opieszałość dla ich wykonawców.
Problem tkwi jednak w tym, że ani Polska za rządów PiS ani Ukraina, gdzie do władzy doszedł akcentujący hasła antykorupcyjne ale powiązany z oligarchami Wołodymyr Zełenski nie są dziś państwami, w których dogłębnie bada się afery korupcyjne we własnym obozie.
Właśnie dlatego zręczność oraz skuteczność CBA i NABU w ściganiu poprzedników u władzy budzi mieszane odczucia. Telekonferencja dyrektorów ukraińskiej służby antykorupcyjnej sprawiała wrażenie perfekcyjnej inscenizacji, ale nie przesądza to jeszcze o winie i karze. Zaś rodzime CBA nie wykazuje się zbliżoną determinacją w kwestii interesów, związanych z nabywaniem na mocy decyzji Ministerstwa Zdrowia środków ochronnych na czas pandemii. Zabrakło podobnie spektakularnych konferencji, gdy media i opozycyjni politycy ujawniali interesy spółki Srebrna i karkołomne deweloperskie plany liderów PiS, w których niepokojąco zacierała się różnica pomiędzy własnością prywatną a publiczną. Całkiem jak w aferze N. - chciałoby się zauważyć.
W czasach kryzysu niezawisłości sędziowskiej realne możliwości rozwikłania tej wielowarstwowej sprawy tak, żeby rozstrzygnięcie przekonało opinię publiczną - wydają się niestety znikome.
Łukasz Perzyna
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie