
Jak w bajce z morałem o zarozumiałej księżnej – nieopatrzne wzezwanie przez Małgorzatę Kidawę-Błońską do bojkotu wyborów dało początek zupełnemu załamaniu jej kampanii. Skutki obserwujemy dzisiaj.
Wyborcy, których opinię w sytuacji, gdy 10 maja do głosowania w ustalonym terminie nie doszło, oddają sondaże i wpisy internetowe – ocenili apel jednoznacznie. Notowania kandydatki Platformy zaczęły spadać. Aż do ostatecznego kresu. Na początku ścigała Andrzeja Dudę, pod koniec przegrywała z Krzysztofem Bosakiem. Dno…
Pewien wpływ na porażkę skwitowaną jeszcze przed właściwymi wyborami miał oczywiście fakt, że od początku była w pewnym sensie kandydatką rezerwową – na ubieganie się o prezydenturę nie zdecydował się Donald Tusk, liczący na to, że za pięć lat – wobec rozmiarów destrukcji spowodowanej przez PiS – i tak wygra w pierwszej turze. Nie ułatwił też Małgorzacie Kidawie-Błońskiej kampanii fakt, że nominował ją Grzegorz Schetyna, który już po tym fakcie stracił przywództwo partii na rzecz Borysa Budki.
Kampania kandydatki PO – chociaż to partia inteligencka, wspierana przez twórców i celebrytów – nie dawała się zapamiętać, a zagrożenie epidemią jeszcze zweryfikowało ją brutalnie. Oglądanie na plakatach pretendentki do prezydentury obejmującej się po siostrzanemu ze starszą panią miało dowodzić jej ciepła osobistego i empatii, ale w czasie, gdy obowiązkowy dystans między ludźmi ze względów zdrowotnych ustalono na dwa metry okazało się to oczywistym anachronizmem. Do rymowanki: powiedz Kidawie o sprawie złośliwi dodawali dalszą część: i tak cię wyborco wystawię. Pamiętano o wyczynach PO w Warszawie, w dzielnicach, choćby o brutalnych eksmisjach przeprowadzanych szczególnie na Pradze Południe w kadencji 2010-14 i dotykających nawet klasę kreatywną w tym osoby cenione i znane, chociaż restrykcja ta pomyślana była bardziej jako kara dla uciążliwego dla sąsiadów marginesu społecznego. Wyborcy skłonni byliby strawestować przedwrześniowe słowa Władysława Broniewskiego jako są w Warszawie rachunki krzywd i dalej za pięknym przykładem poety machnąć ręką na złe wspomnienia, gdyby odpowiedzialna przez wiele lat za bezduszną i nierozumną politykę PO w stolicy kandydatka pozostawała jedyną szansą na pokonanie Andrzeja Dudy, ograniczającego swoją prezydenturę do roli rejenta Jarosława Kaczyńskiego. Ale już w samej kampanii swoje talenty objawili Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia – w sposób wystarczający, aby… rozeźlony i rozczarowany elektorat Kidawy-Błońskiej miał dokąd odpłynąć. Nastąpiło to w momencie, gdy kandydatka PO wezwała do bojkotu wyborów. Tego było już za wiele. Zwłaszcza w czasie pandemii.
Obrażanie się na rządzących w tej właśnie formie oznaczałoby pozostawienie prezydentury bez walki bezbarwnemu Dudzie a pełni władzy PiS-owi. Dodatkowo bulwersujący okazał się wątek decydowania za innych – bo mniej była to prośba, bardziej dyrektywa.
Nie wymagam od PO i jej kandydatki podobnej klasy, którą w kilku kampaniach wykazała się Mazowiecka Wspólnota Samorządowa, wzywając w pierwszej kolejności do udziału w wyborach, potem dopiero – do wsparcia jej własnych kandydatów. MWS apelowała o wysoką frekwencję nawet w głosowaniach powszechnych, w których sama nie uczestniczyła. Szkoda, że to samo nie przyszło do głowy potomkini przedwojennych, tak dobrze zapisanych w polskiej historii liderów: Wojciechowskiego i Grabskiego.
Po kandydatce PO można było jednak spodziewać się więcej: zwłaszcza, że zarówno jej samej jak partii nie da się odmówić zasług w powstrzymywaniu autorytarnych zapędów PiS. Ale nie da się bronić demokracji, mówiąc jednocześnie: nie głosujmy. Nawet jeśli uzasadnia się to kuglowaniem rządzących wokół głosowania powszechnego, które rzeczywiście miało miejsce. Wybory jednak – nawet niedoskonałe – pozostają wartością, której nie wolno przekreślać. Przypomnijmy, jak długo – od 1928 do 1989 roku – Polacy w ogóle byli pozbawieni możliwości demokratycznego głosowania. A ściślej: w wyborach brzeskich z 1930 r. czy dniu cudu nad urną z 1947 r. głosowali w dobrej wierze, ale sanacja czy komuniści liczyli głosy… tak jak chcieli. Niska frekwencja wyborcza od lat pozostaje przyczyną słabości polskiego życia publicznego. W tej sytuacji apel o bojkot ze strony kandydatki prezentującej siebie jako najbardziej demokratyczną w stawce musiał zaowocować odpływem zwolenników. Ludzie słusznie poczuli się zdradzeni. Nie lubią, gdy się nimi gra.
Dlatego najkrótszy komentarz do tego krachu brzmi: nikt nie żałuje.
Fot. Wikipedia & Canva Edit
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Bojkotowałem każde wybory w czasie PRL. Te wyznaczone na 10 maja miały być podobne, kontrolowane całkowicie przez rządzącą partię. Niektórzy postanowili jednak wziąć w nich udział. To oni powinni się wstydzić i ponieść karę. Brawo Pani Kidawa-Błońska!