
Gdyby walka z koronawirusem rozgrywała się w sferze słów, Polacy mogliby czuć się bezpiecznie. Po tarczy Mateusza Morawieckiego pojawiła się przecież tama Tomasza Grodzkiego. W dniach kryzysu parlament okazuje się dokładnie taki, jak cała polska polityka: rozgadany, skłonny do efekciarstwa i swarliwy.
Gdy Sejm obradował w kryzysowym czasie – najpierw nad przejściem na głosowanie zdalne, potem dopiero nad pakietem rozwiązań, skierowanych przeciw pandemii, do których PiS w ostatniej chwili podstępem dorzucił sprzyjające sobie korekty prawa wyborczego – posłanki i posłowie robili sobie zdjęcia w maskach ochronnych. Oddaje to trochę wyobcowanie parlamentarzystów i ich izolację od współobywateli, pochłoniętych staraniami o zdobycie takich masek. W aptekach ich brakuje, poza nimi osiągają paskarskie ceny. Nie wiadomo, ile sztuk przemycono z Ukrainy zanim zamknięta została granica – tylko w jednym transporcie, zatrzymanym przez służby zarekwirowano 10,5 tys masek. Podobnie jest ze środkami dezynfekującymi: płyn w sprayu do rąk, na rynku poszukiwany tak jak maski, stoi w Senacie na każdym skrzyżowaniu korytarzy. Trudno się dziwić, skoro obaj marszałkowie – obecny Tomasz Grodzki i poprzedni Stanisław Karczewski – są lekarzami. Poróżnili się zresztą przy okazji demonstrowania przed kamerami sposobu odkażania rąk, co czynili – to także znak czasu – każdy osobno, a nie razem na jednym briefingu. W tym wypadku zresztą rację miał PiS (Grodzki uruchamiał spray naciskając go dłonią, Karczewski zaś bezpiecznie łokciem), czego o innych kwestiach nie da się już powiedzieć.
Sejmowa większość ucieka się bowiem do stosowania wszelkich tricków, za które obecna władza jest krytykowana od pięciu lat. Głosowanie kluczowej tarczy antywirusowej odbywało się w nocy i wbrew ustaleniom w ostatniej chwili do pakietu dołączono rozwiązania, dotyczące wyborów prezydenckich, a nie walki z wirusem z Wuhan. Podobnie jak w kwestii ustaw sądowych i radiowo-telewizyjnych przyjętym przez pisowską większość rozwiązaniom nietrudno zarzucić sprzeczność z ustawą zasadniczą. Wykluczenie z możliwości głosowania korespondencyjnego Polaków zza granicy łamie zasadę równości wobec prawa, bo dyskryminuje grupę szczególnie dla polskości zasłużoną, która na obczyźnie zachowała więź z krajem, patriotyzm i piękniejszy niż w krajowych debatach język. Podobne choć mniej emocjonalne wątpliwości budzi organiczenie tego sposobu udziału w wyborach do obywateli po sześćdziesiątce, co rodzi też podejrzenia, że mający akurat w tej grupie wiekowej najwyższe poparcie PiS zadbał w pierwszym rzędzie o własny elektorat.
Wprowadzone po długich korowodach i licznych ceregielach głosowanie zdalne również nie wydaje się zgodne z artykułem 120 Konstytucji. Stwierdza on, że ustawy przyjmuje się większością głosów w obecności przynajmniej połowy ogólnej liczby posłów. Gdyby twórcy Konstytucji zakładali, że ta obecność może przybrać formę wirtualną, po prostu by tę możliwość do ustawy wpisali, bo w 1997 r. internet nie był wprawdzie równie powszechny co dziś, ale znany i dostępny.
W związku z obostrzeniami w samym gmachu parlamentu większość konferencji prasowych przeniosła się pod pomnik Armii Krajowej przy ulicy Matejki, oddzielony od gmachu Wiejską. Miejsce, które dopiero wrasta w tkankę Warszawy (nawet stali mieszkańcy czasem nie znają lokalizacji monumentu Państwa Podziemnego) stało się Hyde Parkiem. Bardziej istotne pozostaje jednak, co konkretnego proponują tam politycy.
Większość zaproponowanych przez opozycję rozwiązań nie znalazło się w tarczy Mateusza Morawieckiego, wiele także – w jej poprawionej wersji czyli tamie Tomasza Grodzkiego. Postulowano wzmożoną ochronę przedsiębiorców i miejsc pracy – by firmy nie padały, choć nie są w stanie zarabiać. W istocie zamiast rocznych wakacji od PIT i innych podatków, co proponowało m.in. PSL wsprowadzono do tarczy możliwość trzymiesięcznego odroczenia płatności dla ZUS. Problem w tym, że nikt nie zaręczy, że po tym czasie sytuacja się poprawi. Wprost przeciwnie, z dostępnych prognoz wynika, że na przełomie czerwca i lipca br. sytuacja przedsiębiorstw i ich załóg okaże się trudniejsza niż dziś. Z kolei lewica podnosiła, że tarcza daje 70 mld zł bankom, zaś ledwie 7 mld zł służbie zdrowia. Nawet faktyczna autorka rządowej regulacji Jadwiga Emilewicz przyznaje, że tarcza to nie arcydzieło. Bogdan Zdrojewski, choć jest byłym ministrem kultury nie przebierając w słowach mówił o bajzlu,wiążącym się z tym przedłożeniem. Dla większości obywateli spór tarcza czy tama nie ma jednak zasadniczego znaczenia, liczy się bardziej codzienne bezpieczeństwo zdrowotne i utrzymanie miejsc pracy. W tej ostatniej dziedzinie warunki pozyskiwania pomocy od państwa okazały się na tyle wyśrubowane, że sami przedsiębiorcy na zasadzie czarnego humoru żartują, że jeśli ktoś te warunki spełni i od rządu pomoc pozyska, znaczy to… że jej nie potrzebuje…
Cieniem na działaniach rządu i większości sejmowej położyło się wstawienie w ostatniej chwili do porządku posiedzenia regulacji, odnoszących się nie do walki z pandemią ale do wyborów. PiS wciąż bowiem prze do przeprowadzenia ogólnopolskiego głosowania w zakładanym jeszcze przed wybuchem epidemii terminie majowym. Wybory prezydenckie w tym scenariuszu okazałyby się pierwszymi, jakie odbywają się tak nadzwyczajnych warunkach.
Protestują już samorządowcy – legitymujący się pozytywnymi ocenami ich aktywności przez społeczeństwo nawet na poziomie 73 proc, co przynajmniej dwukrotnie przewyższa notowania parlamentu i rządu. Gospodarze lokalnej demokracji wskazują, że nie da się w maju przeprowadzić wyborów w bezpieczny dla zdrowia obywateli sposób. Niektórzy – jak wójt ze śląskiego Jaworza – zapowiadają, że prędzej ustąpią ze stanowisk niż zajmą się wyborami w tych warunkach.
Rządząca ekipa nie po raz pierwszy wykazuje się podobną bezdusznością. To wręcz znak firmowy tej władzy.
Wicemarszałek i szef sejmowej reprezentacji PiS Ryszard Terlecki troszczy się o zdrowie posłów i obsługi, skoro oskarżał PO i Konfederację, że je naraża domagając się głosowań z obecnością bezpośrednią a nie wirtualną – ale nie przejawia zbliżonej troski o ogół obywateli w kontekście majowego terminu wyborów prezydenckich, za którym wciąż się opowiada. To rozumowanie charakterystyczne dla rządzących dziś nami polityków. Najpierw oni, potem Polska… Zupełnie innych wyborów dokonują zwykli ludzie, w tym samorządowcy i przedsiębiorcy, walczący na co dzień z epidemią czy starający się ocalić miejsca pracy przed kryzysem, wywołanym przez wirus z Wuhan.
Łukasz Perzyna (ur. 1965) jest dziennikarzem PNP24.PL, „Opinii” i Polityczni.pl oraz pisarzem, ostatnio wydał tom rozmów z Rafałem Grupińskim „Polityka i kultura”. W latach 80 działał w KPN i podziemnej prasie
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie