
Nie chodzi o mecenasa Romana Giertycha, który pozostaje postacią wyjątkowo antypatyczną a w ciągu niespełna dwóch dekad odbył długą drogę od roli patrona Młodzieży Wszechpolskiej i wicepremiera w rządzie Jarosława Kaczyńskiego do pozycji pupila "Gazety Wyborczej" i wroga publicznego nr 1 pisowskiej władzy. Ani o prokurator Ewę Wrzosek, której wypada życzyć powodzenia w jej trudnej misji badania sprawy wyborów kopertowych, które półtora roku temu przy wielkim marnotrawstwie zorganizować miała Poczta Polska. Na pewno też nie o Krzysztofa Brejzę, realizatora nieudanej kampanii Koalicji Obywatelskiej sprzed dwóch lat.
Paradoks Pegasusa polega bowiem na tym, że największe obawy budzi nie to co już wiemy - trudno bowiem uwierzyć, aby podsłuchiwano wyłącznie te trzy osoby - lecz to, czego jeszcze możemy się dowiedzieć. Przy czym słówko "możemy" wypada zastąpić tu innym: powinniśmy.
Inwigilacja z użyciem systemu Pegasus staje się główną kwestią, o jaką wypytywani będą rządzący, chociaż Polacy na co dzień żyją raczej walką o zdrowie własne i najbliższych w czasie pandemii, jej gospodarczymi następstwami, drożyzną stanowiącą efekt pisowskiego rozdawnictwa socjalnego oraz troską o szczelność granic, na które napierają poszczuci przez białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę imigranci. Jednak do wolności przywiązani jesteśmy od zawsze, do prywatności również, a właśnie w te wartości godzi współczesna cyberinwigilacja.
Żartem problemu nie da się zbyć, opowiadania Jarosława Kaczyńskiego, że ma starą komórkę więc sam czuje się bezpieczny brzmią groteskowo, bo okupuje on przecież stanowisko wicepremiera do spraw bezpieczeństwa. Z racji jego pełnienia powinien udzielać konkretnych informacji. Nie jest winą obywateli, że trudno sobie wyobrazić sytuację, w której wychodzi na konferencję prasową i zamiast na niej jak niedawno podsypiać - wyłuszcza parametry Pegasusa. Zaś paplanina Olgi Semeniuk, pisowskiej wiceminister rozwoju, o tym, że kto nie ma nic do ukrycia, ten nie musi się bać systemów inwigilujących nie tyle gruntuje seksistowski stereotyp blondynki, co wydaje się konkurować z hejterską gadaniną Janiny Ochojskiej, oburzającej się, że napierających na wschodnią granicę imigrantów odpędzano z użyciem armatek wodnych, przez co w niskich temperaturach nie mieli gdzie ubrań wysuszyć.
Władza sięgnęła po Pegasusa przed wygranymi wyborami parlamentarnymi z 2019 r. Pokazuje to również, że partia Kaczyńskiego nie jest w stanie respektować reguł demokracji nawet wówczas, gdy dla niej samej okazują się korzystne. Inwigilowanie Krzysztofa Brejzy jako szefa kampanii przegranej wtedy Koalicji Obywatelskiej (pod tą enigmatyczną marką szła do wyborów Platforma) nie miało wpływu na wynik rywalizacji. Posłuży jednak jego podważaniu. PiS jednak samo sobie winne: pamiętamy, jak w 2014 r. partia Kaczyńskiego pozostająca wtedy - zasłużenie zresztą po własnych ekscesach u władzy z lat 2005-7 - w opozycji rozpętała całą babską histerię, bardzo w stylu osobowości jej lidera, wokół domniemanego sfałszowania wyborów samorządowych. Podważyło to wiarę części obywateli w sens aktu wyborczego.
Partia Kaczyńskiego sama jest więc sobie winna. Jeśli teraz pojawi się postulat powtórzenia wyborów do Sejmu i Senatu sprzed dwóch lat - stanowić będzie logiczną konsekwencję dotychczasowego biegu wydarzeń. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Również w cyberprzestrzeni.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie