
Jarosław Kaczyński, świadomie prowadząc własnych posłów na głosowanie, o którym z góry było wiadomo, że je przegra, pokazał, że zależy mu na utrzymaniu władzy, a nie walce z pandemią koronawirusa, której feralna ustawa dotyczyła.
Co osiąga lider partii rządzącej, wyliczyć nietrudno. Do nie interesujących się na co dzień polityką Polaków trafia przekaz, że PiS wprawdzie chciał uchwalić ustawę antycovidową, ale opozycja to uniemożliwiła. Mniejsza więc o zawartość fatalnego przedłożenia, powszechnie wyśmiewanego jako "lex konfident", bo zachęca do donosicielstwa i roszczeń prawnych, ale żadnych medycznie skutecznych rozwiązań nie wprowadza. Za to Prawo i Sprawiedliwość może się tłumaczyć, że chociaż próbowało.
Skoro ponad 70 posłów PiS nie poparło własnego przedłożenia, bo bali się, że w kolejnych wyborach elektorat postawi krzyżyki przy innych niż oni kandydatach - prezes ma już czarną listę tych, którzy się wychylili. I łatwiej przyjdzie mu skłonić ich do uległości w sprawach, na których bardziej mu zależy niż na "lex konfident" zwaną też zresztą "lex Kaczyński".
Prezes ani jego partia nie narażą się licznemu elektoratowi antyszczepionkowemu, przeciwnemu wszelkim restrykcjom a nawet czemukolwiek, co je chociaż trochę przypomina. Po takim wyniku sejmowego głosowania w rachunku wyborców PiS nie traci nikogo.
Tak jak zdarzają się porażki na własne życzenie, trafiają się również przegrane z góry założone, po których wszystko pozostaje pod kontrolą.
Niedawno tytułowany przez pochlebców głównym scenarzystą polskiej polityki prezes Kaczyński objawia umiejętność - bo o zdolności trudno tu mówić - jak przegrywać głosowania, ale zachować ster rządów. Z oczywistymi obowiązkami władzy publicznej niewiele ma to wspólnego. Wcale nie o to chodzi najbardziej wpływowemu politykowi w Polsce. Zachowuje stan posiadania, wprawia w konfuzję oponentów, z pozoru tylko zwycięskich, bo co im przyjdzie z tego, że PiS nie uchwalił własnego przedłożenia.
Triumfalizm okazuje się nie na miejscu. Nie przystoi cieszyć się za bardzo, kiedy żadnej innej regulacji dotyczącej walki z COVID-19 nie uchwalono, żaden lepszy projekt nie ma szans. Podobnie przedstawia się sytuacja w dziedzinie polityki. Opozycja wciąż wydaje się do wyborów przed terminem nie przygotowana. Liczy na efekt pogłębiającej się drożyzny i narastającego zmęczenia pandemią. W kwestii walki z tą ostatnią nie sformułowała żadnego ważkiego przekazu. Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Donald Tusk najpierw sugerował, że zmaganie się z COVID-19 to problem rządzących zaś rzeczą opozycji pozostaje wygranie wyborów i przejęcie odpowiedzialności. Potem już bardziej roztropnie wskazywał, że rządzący powinni słuchać zaleceń Rady Medycznej. Ale gremium to zamiast formułować kolejne rekomendacje, których nikt nie słuchał, niemal w komplecie (13 z 17 jego członków) podało się do dymisji. Lansowanie przez Lewicę obowiązkowych szczepień rodzi skojarzenie z poprzednim ustrojem, którego akurat ta formacja powinna się wystrzegać. Nawet prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Władysław Kosiniak-Kamysz, chociaż z zawodu lekarz, nie przebił się z czytelnym projektem zwalczania koronawirusa, którego piątą już falę przeżywamy.
Na razie liderzy opozycji porozumiewają się ze sobą nawzajem jak pies z kotem ze znanego powiedzenia. Paweł Kukiz oznajmił, iż odnosi wrażenie, że opozycja nie chce powołania komisji śledczej w sprawie inwigilacji z użyciem systemu Pegasus. A właśnie on miał stanąć na jej czele.
Zgłoszenie wniosku o konstruktywne votum nieufności dla rządu Mateusza Morawieckiego wymaga podania nazwiska kandydata na nowego premiera. Opozycja nie jest go w stanie uzgodnić. Tusk nim nie zostanie, bo odstraszy innych. Kosiniak-Kamysz po klęsce w wyborach prezydenckich nie wchodzi w grę. Sensownym wyborem okazałby się trzeci we wspomnianym głosowaniu Szymon Hołownia, ale po pierwsze nie pozwoli na to Tusk - z jego perspektywy niech lepiej nadal rządzi Kaczyński niż demokratyczny rywal - po drugie zaś sam Hołownia zapewne nie zaryzykuje porażki. Przecież we wtorek rano, tego samego dnia, kiedy PiS oddało ustawę COVID-ową do niszczarki, Konfederacja wykluczyła powyborczą koalicję z Lewicą. Skoro po wyborach nie pójdą razem do rządu - to przed nimi zapewne też. A kto nie pozbiera wszystkich, ten PiS-u nie pokona. Zaś w sprawie trwałości władzy najliczniejszy klub zagłosuje inaczej niż wtedy, gdy chodziło o epidemiologiczne gusła - wczuwam się tu w mentalność posłów z tylnych rzędów.
Utrącenie przez Sejm "lex konfident" to nie wypadek przy pracy, lecz zaplanowana operacja. Gdyby Kaczyński chciał to głosowanie wygrać, postępowałby inaczej. Odpuścił i przez moment z plagą COVID-19 ma spokój, w tym przynajmniej sensie, że nikt niczego w tej kwestii od niego akurat się nie spodziewa. Mało kto pamięta, że rozdający od sześciu lat wszystkie karty polityk pozostaje nie tylko szefem partii rządzącej, ale wicepremierem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo. Na troskę o to zdrowotne, przynajmniej z jego strony, Polacy nie mają co liczyć. Niech politycy uzdrowią samych siebie, obywatele w czas pandemii czują się nie wyborcami lecz pacjentami. Trudno o przekaz bardziej jednoznaczny.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie