
Nigdy od 1989 r. nie czekaliśmy tak długo na wybory. Za sprawą pandemii trudno tę kampanię porównać do którejkolwiek przedtem
Wynik rozczarowuje… polityków, bo żaden z głównych kandydatów nie zrealizował swoich celów do końca. Za to obywatele mogą być dumni z imponującej frekwencji, ale też z faktu, że zagłosowali po swojemu, wbrew propagandzie i histerii.
Rządzący odebrali dla siebie sygnał ostrzegawczy, bo 42 proc jakie wedle exit polls uzyskał w niedzielę 28 czerwca przy urnach Andrzej Duda to bez porównania mniej niż 59 proc, jakie jeszcze niedawno dawały mu sondaże. Zmęczenie społeczeństwa pięcioletnimi rządami PiS dało o sobie znać w oczywisty sposób. Każde kolejne wybory formacja rządząca może już przegrać. Ale w tym głosowaniu, które czeka nas za dwa tygodnie urzędujący prezydent pozostaje faworytem, nie tylko z powodu zaangażowania całej machiny państwa i TVP w kampanię wyborczą, ale ze względu na fakt, że w dalekiej od doskonałości polskiej polityce zachowuje pozycję gracza cieszącego się największym zaufaniem, nawet jeśli znaczna część obywateli rolę głowy państwa pojmuje inaczej niż podpisywanie wszystkiego, co podsunie partia rządząca.
30 proc poparcia dla Rafała Trzaskowskiego to wynik uzasadniający celowość zmiany kandydata przez Platformę Obywatelską – bo Małgorzata Kidawa-Błońska nawet w sondażach tyle nie miała – ale nie skłaniający głównej siły opozycji do euforii ani przekonania, że przyjdzie jej samotnie prowadzić walkę o władzę z PiS. Trzaskowski pokazał, że jest wojownikiem. Nie stał się jednak z dnia na dzień faworytem tych wyborów. Teraz przyjdzie mu pokazać zdolność przekonywania tych, którzy pozostawali wobec niego sceptyczni a nie tylko odpierać kosmiczne czasem zarzuty propagandy PiS, zwielokrotnionej zaangażowaniem po jej stronie telewizji państwowej, jak w żadnych wyborach od czasów PRL.
Ponad jedna czwarta z nas nie dała się przekonać, że wybór mamy tylko między PiS a PO. I że zimna na szczęście wojna plemienna wytycza wszystkie ścieżki polskiej polityki.
Idący własną drogą kandydat obywatelski Szymon Hołownia zdobył poparcie 13 proc głosujących. Kandydat prawicy ideowej a nie koniunkturalnej Krzysztof Bosak – 7 proc. Obaj stanowczo zapowiedzieli, że poparcie wyborców szanują i nie zamierzają nim handlować. Wobec obu bezradna okazała się zarówno TVP Jacka Kurskiego jak inne stacje głównego nurtu, stawiające niezależnie od sympatii (Polsat za Dudą, TVN za Trzaskowskim) na wzmocnienie świętej wojny na górze i wykopywanie dalszych rowów między Polakami. Znalazło to wyraz w setkach głupich pytań, na które w wieczór wyborczy musieli odpowiadać kandydaci. Tyle, że media w tej kampanii egzamin z demokracji oblały, ale wyborcy zdali go perfekcyjnie. Głosowali nie kierując się hejtem ani uprzedzeniami. Zarówno Hołownia jak Bosak trafili w sumie do ponad 4 mln Polaków i 20 proc elektoratu za pośrednictwem Internetu i przekazu bezpośredniego, bo własnych ani nawet obiektywnych wobec siebie mediów nie mieli. Teraz Hołownia zapowiada budowę ruchu obywatelskiego. Czekamy.
Stanie się on zapewne trzecią siłą, bo wybory prezydenckie przyniosły zupełną plajtę SLD i PSL. Formacje wyrastające jeszcze z poprzedniego ustroju, współrządzące Polską w latach 1993-97 i później 2001-3 poniosły druzgocącą klęskę, a ich kandydaci – choć młodzi i rzutcy – uzyskali humorystyczne tylko poparcie. Oferta Roberta Biedronia w ogóle nie przemówiła do wyborców SLD łączących oczekiwania socjalne z konserwatyzmem obyczajowym podobnie jak dawny elektorat PZPR. Władysław Kosiniak-Kamysz pomimo obiecującej kampanii nie przekonał do siebie nawet jednej trzeciej wyborców PSL sprzed roku. Czegoś zabrakło, chociaż lekarz z zawodu wydawał się idealnym kandydatem na czas pandemii.
Tyle, że mniej w tej kampanii mówiło się o zarazie, więcej – o podziałach między samymi Polakami. Teraz nadchodzi czas scalenia. Wygra ten, kto przekona do siebie wyborców pokonanych już kandydatów albo wręcz część zwolenników swego rywala z pierwszej tury.
Duda ani Trzaskowski dotychczas nie wykazali się ani empatią wobec wyborców ani zdolnością szerokiego przekonywania. Obaj kierowali swój przekaz do zadeklarowanych zwolenników i nie skąpili złośliwości sobie nawzajem. Wybory wygra teraz ten, kto potrafi się szybciej nauczyć innego, łączącego a nie dzielącego Polaków stylu. Teraz przyjdzie kaptować i zjednywać, a nie nalepiać innym etykietki i przekonywać, że są potworami. Za dwa tygodnie nie wybieramy bowiem głównego wroga Platformy ani poskromiciela PiS, lecz głowę państwa. I to na wyjątkowo trudne czasy.
Za wcześnie powiedzieć, że o wynik powinniśmy być spokojni. Nie ulega jednak wątpliwości, że wyborcy – głosujący masowo i często wbrew podpowiedziom – w tę niedawną niedzielę zdali egzamin z demokracji bez porównania lepiej od samych kandydatów.
Łukasz Perzyna
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie