Rowerzyści w metrze

Dawno temu a było to w parę lat a może nawet mniej po odkryciu Ameryki w roku 1492 przez Krzyśka zwanego Kolumbem, pojawili się konkwistadorzy poszukujący na tym kontynencie tak zwanego złotego runa. Na statkach przywieźli ze sobą konie, na których się poruszali. Rdzenni mieszkańcy zwani niesłusznie Indianami jak zobaczyli konkwistadorów na koniach, to myśleli, że to jedno stworzenie, czyli jakaś sztucznie wyhodowana hybryda. W dzisiejszych czasach kiedy konie zostały wyparte i częściowo zostały zastąpione przez rowery, ich użytkownikom wydaje się, że z rowerem tworzą nierozłączną część. Widać to dobrze, kiedy od czasu do czasu powinni zejść z roweru, jednak tego nie robią. Głównie na przejściach dla pieszych lub na zatłoczonych pasażach. Wsiadanie i zsiadanie z roweru jest bowiem zarówno trudne, jak i męczące tym bardziej, kiedy rowerzysta się śpieszy, a jak wiemy, śpieszy się zawsze. Czasami pośpiech jest tak wielki, że rowerzysta jest zmuszony skorzystać z komunikacji miejskiej oczywiście razem ze swoim nierozłącznym rumakiem. Przepisy dosyć jasno określają, w jakich sytuacjach można zabrać ze sobą rower: 

W tym przypadku sytuacja jest mocno awaryjna a wprowadzenie roweru do metra, było po prostu koniecznością. W innym przypadku wiezione przez kuriera żarcie mogłoby dotrzeć do punktu docelowego całkiem zimne. Rowerzyści w metrze jak widać, stają się coraz większym problemem. Widoczny na zdjęciu rowerzysta, wsiadając do windy metra, nie zsiadł z roweru, to można domniemywać, że i pojechał po peronie. Jak nikt nie będzie egzekwował przepisów, to zaczną jeździć po wagonikach. Oczywiście o ile już nie jeżdżą. W galerii zdjęć można zobaczyć jak wjechać do windy.

Zdzisław Skisły fotograf znad Wisły poleca: