
Polacy spośród polityków obdarzają Rafała Trzaskowskiego zaufaniem największym (47 proc) zaraz po marszałku Sejmu Szymonie Hołowni (54 proc) [1]. Problem polega na tym, że zapracował na to nie w roli prezydenta stolicy - a tę funkcję sprawuje od pięciu i pół roku - lecz jako kandydat na prezydenta kraju w trudnym bo zdominowanym przez pandemię roku 2020 r. mający stanowić alternatywę dla Andrzeja Dudy w sytuacji, kiedy znakomita część demokratycznej opinii obawiała się utrwalenia w Polsce pisowskiej monokultury politycznej. Poza domeną władzy o autorytarnych skłonnościach pozostawały przecież wtedy wyłącznie Senat i Najwyższa Izba Kontroli.
Przy czym zeznający przed sejmową komisją śledczą, badającą wybory kopertowe były wicepremier Jarosław Gowin zaznaczył, że: "w obozie Zjednoczonej Prawicy nie obawiano się Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Obawiano się, że w drugiej turze zwycięzcą może być Szymon Hołownia" [2].
Znacznie większą panikę taka możliwość wzbudzała wtedy w Koalicji Obywatelskiej - Platformie Obywatelskiej bo oznaczała koniec partii Donalda Tuska. Słabnącą w sondażach Kidawę-Błońską w roli kandydatki pospiesznie więc podmieniono na prezydenta Warszawy.
Trzaskowski wtedy, trzy i pół roku temu, wyborów na prezydenta kraju nie wygrał, za to skutecznie zablokował wspomnianego już Hołownię i obronił pozycję Koalicji Obywatelskiej jako głównej zapory "anty-PiS-u". Obecnie zbiera się do kandydowania po raz kolejny na ten sam urząd, a przy tym... nie rezygnuje z Warszawy.
I to stanowi kolejny problem. Wybory samorządowe odbędą się już 7 kwietnia br a jeśli niezbędna okaże się druga ich tura - co dla przyszłości Trzaskowskiego pozostaje rozstrzygające, o czym jeszcze będzie mowa - również 21 kwietnia. Zaś te na prezydenta kraju w połowie przyszłego roku. Oznacza to, że jeśli Trzaskowski wygra w mieście, szybko i tak w Warszawę porzuci.
W stolicy w wyborach samorządowych w 2018 r. Rafał Trzaskowski zwyciężył już w pierwszej turze, zdobywając 57 proc głosów i pokonując Patryka Jakiego z PiS z 29 proc poparcia. Klimat pozostawał wówczas inny niż dzisiaj: warszawiakom zależało na pokazaniu, że bohaterska stolica o demokratycznych tradycjach stanowi twierdzę nie do zdobycia dla autorytarnej partii władzy, jaką wówczas PiS pozostawało.
W dodatku Jaki pod wieloma względami okazał się pretendentem fatalnym: kibic Odry Opole, niewiele ze stolicą mający wspólnego, popełniał fatalne błędy, a liczne lapsusy słowne (w tym najsłynniejsza hatakumba - korekto, nie poprawiaj, facet naprawdę tak napisał w mediach społecznościowych zamiast "hekatomba", na co internauci zareagowali memem z jego zdjęciem i tekstem: w podstawówce byłem prymasem) stawiały pod znakiem zapytania jego przygotowanie do roli, o którą się ubiegał.
Teraz nieoficjalnie wiadomo, że Rafał Trzaskowski dostał od Donalda Tuska ofertę nie do odrzucenia: jeśli wygra w pierwszej turze w Warszawie, zostanie w rok później kandydatem Koalicji Obywatelskiej na prezydenta kraju. Jeśli nie, to w tej roli odnajdzie się zapewne sam premier. Jego decyzja okaże się rozstrzygająca, bo na razie sondaże niczego nie gwarantują. Tuska w nich nie ma. Zaś Trzaskowski wypada poniżej oczekiwań: wedle styczniowego badania IBRIS prowadzi wprawdzie z 26 proc poparcia, ale po 25 proc mają Mateusz Morawiecki i Szymon Hołownia, a skoro dopuszczalny błąd podobnych badań wynosi trzy procent, trudno wyrokować, kto wejdzie do drugiej tury ogólnopolskich wyborów prezydenckich [3]. Zaś Trzaskowski już wie od Tuska, że aby w nich powalczyć, musi się wykazać zwycięstwem w stolicy za pierwszym razem.
Znów wcale nie o Warszawę więc chodzi. To raczej rodzaj rosyjskiej ruletki. Można też dodać, że inni mają podobnie.
Przeciwko partyjnemu kandydatowi rządzącej w kraju Koalicji Obywatelskiej Rafałowi Trzaskowskiemu (o takim jego statusie świadczy niedawna masowość transferów z warszawskiego ratusza do kampanii KO a potem administracji rządowej) staje pretendent partii, która jesienią władzę utraciła, pochodzący z Łodzi a nie Warszawy i jeśli silny, to poparciem prezesa Jarosława Kaczyńskiego a nie za sprawą własnych walorów - były wojewoda Tobiasz Bocheński. Stawkę na razie dopełnia sprawująca urząd wicemarszałkini Senatu Magdalena Biejat, wskazywana przez Nową Lewicę Włodzimierza Czarzastego, również bez porywającego pomysłu na stolicę.
W tej sytuacji da się więc powiedzieć tylko, że z perspektywy środowisk samorządowców niezależnych grzechem byłoby, gdyby takiej okazji nie wykorzystały. Stolica od lat pozostawała zabetonowana przez polityków. Teraz jednak przekraczają już wszelkie granice i nawet o przyjazne pozory nie dbają. Zarówno kandydaci KO jak PiS mają u swoich partyjnych szefów obiecane, że jeśli dobrze wypadną w stolicy, dostaną poparcie na prezydenta kraju.
Tymczasem Warszawa to nie poligon. Tylko dwumilionowa metropolia europejskiego formatu, której znaczenie wzmocnili jeszcze w niedawnym czasie nasi ukraińscy goście. Zasługuje na wybory, w których stawką nie będzie przyszła kariera gdzie indziej, tylko rola dobrego gospodarza tu i teraz.
Żeby się dowiedzieć jak bardzo go brakuje, wystarczy wyjść na warszawską ulicę, gdzie straszą pustostany i panoszą się niosący zagrożenie pijani rowerzyści a miejsce księgarń i stylowych kawiarń zajmują sieciówki i kebabownie, zaś panami chodnika stają się hordy żebraków czy nietrzeźwi użytkownicy hulajnóg, na których ekscesy nie reaguje policja ani straż miejska. Podobnie jak miejscy urzędnicy nie powstrzymują pato-deweloperów, powodujących kojarzący się z miastami Trzeciego Świata chaos przestrzenny. Pogarszająca się jakość życia tutaj, slumsujące śródmieście, deficyt bezpieczeństwa osobistego (nożownicy grasują nawet na zapleczu Nowego Światu, ze śmiertelnym skutkiem) to konkretne wyzwania, ważniejsze od sondażowych symulacji. Być może wybory w Warszawie wygra ten, kto udowodni, że tym pierwszym sprosta.
Plebiscyty już były. Z ostatnim z nich mieliśmy do czynienia 15 października. Teraz pozostaje naprawdę wybierać.
A jeśli zatkamy nos, wrzucając kartkę do urny, być może będziemy zmuszeni czynić to później codziennie przez pięć lat, skoro wszyscy pamiętamy jak prezydent Trzaskowski zaangażowany w masową demokratyczną demonstrację 4 czerwca ub. r. - wolno mu, sam też w niej z przyjemnością uczestniczyłem - zapomniał polecić podległym sobie służbom, żeby stosownie do wzmożonej liczby ludzi na ulicach opróżniały na czas śmietniki. Skorzystały na tym miejskie wrony, a nie demokracja. Ale niesmak pozostał, jak w znanym dowcipie Wiecha, Już dziś więc warto zadbać, żebyśmy się z nim nie obudzili rano 8 kwietnia...
[1] sondaż IBRIS z 19-20 stycznia 2024
[2] cyt. wg Agata Szczęśniak. Trzaskowski słabnie, PiS bez drugiej tury?... OKO.press z 2 lutego 2024
[3] badanie IBRIS, 26-27 stycznia 2024
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie