
Dlaczego "róbmy swoje" Młynarskiego rymowało się z "paranoją" i co z tego zostało do dzisiaj
Zapowiedź odłożenia planowanych na przyszły rok wyborów samorządowych do wiosny 2024 r. wprowadza zrozumiały niepokój do planów włodarzy lokalnych Małych Ojczyzn. Trudno przecież cokolwiek projektować, kiedy nie wiadomo, ile czasu do końca kadencji pozostało. I jeśli wciąż nie zna się decyzji.
Granie terminem wyborów lokalnych stanowi smutny dowód, jak PiS naprawdę traktuje samorządy. A przecież wedle Konstytucji samorząd tworzą wszyscy mieszkańcy. Zaś sondaże poświadczają, że właśnie władzę lokalną oceniają Polacy najwyżej.
Kiedy szliśmy do urn wyborczych jesienią 2018 r. mieszkańcy dowiadywali się, że swoich przedstawicieli wskazują na pięć lat. Teraz w trakcie kadencji zasady te mają być zmienione. Samorządowcy sprawować mogą władzę w sumie przez pięć i pół roku. Tak długiej kadencji nie ma w Polsce nawet prezydent. Tak posłów jak i senatorów, chociaż niektórzy sprawiają wrażenie nieusuwalnych, wybiera się raptem na cztery lata. Tylko prezes Narodowego Banku Centralnego rządzi nim przez lat sześć. Ale jest tylko jeden.
Dla lokalnych włodarzy dodatkowe pół roku stwarza szansę dokończenia wielu inwestycji, dopilnowania zamierzeń, których realizacja rozkłada się na lata. Ale każde dziecko wie, że lepiej to wiedzieć wcześniej. Wydłużenie kadencji na rok przed tym, kiedy powinna dobiegać końca - to z punktu widzenia organizacji i zarządzania działanie amatorskie. Albo noszące znamiona sabotażu. Widać, że stoi za nim centralna polityka.
Samorządowcy nie mają powodów do rozdzierania szat. Od dłuższego czasu i tak funkcjonują w warunkach skrajnie trudnych. Co więcej - znakomicie sobie z nimi radzą. To polskie samorządy, wspierane przez tysiące ludzi dobrej woli, organizujących się naprędce, sprawiły, że gościnne domy znalazły w Polsce ponad trzy miliony wojennych uchodźców ukraińskich. Władza centralna nie tylko nie pomagała, często wypadało się wręcz cieszyć, że nie przeszkadza. Podobnie cieżar walki z pandemią - nowym, najgorszym do czasu wojny zagrożeniem, trwającym od ponad dwóch lat i wciąż nie zakończonym - dźwigała władza lokalna. W zamian za to... ta centralna uszczuplała jej udział w podatkach i dokładała zadań. Bo chociaż patronem formacji rządzacej pozostaje Lech Kaczyński, którego droga do prezydentury kraju wiodła przez wcześniejsze sprawowanie tego urzędu w Warszawie - trafna okazuje się opinia, że PiS z założenia samorządu nie lubi i zwalcza go jak tylko może. Po części z zamiłowania do centralizacji decyzji, przekonania, że na Nowogrodzkiej w siedzibie partii... wiedzą lepiej. Ale również z tego powodu, że coraz częściej w ostatnich latach mieszkańcy wybierali na lokalnych włodarzy kandydatów niezależnych lub związanych z opozycją. Czasem nawet dla niezłych pretendentów - jak dla architekta i dawnego bohatera więziennych głodówek Czesława Bieleckiego w Warszawie - poparcie PiS okazywało się pocałunkiem śmierci.
Teraz triumfują motywacje polityczne. Zamiar rozdzielenia wyborów, a tym samym i kampanii, żeby nie w tym samym roku się odbyły, uchronić ma PiS przed podwójną porażką. Skoro wiadomo, że partia rządząca do samorządu nie ma serca, woli zacząć od głosowania do parlamentu, gdzie sondaże wciąż wróżą jej zwycięstwo, chociaż już z utworzeniem rządu, nawet wspólnie z Konfederacją, zapowiada się kłopot. W scenariuszu teraz przez PiS rozważanym - choć nie wiemy jeszcze, czy zostanie przyjęty - wybory parlamentarne mają się odbyć jesienią przyszłego roku, zaś samorządowe dopiero pół roku później, a więc na wiosnę 2024 r.
Argument, że sprzyja to odpolitycznieniu lub choćby odpartyjnieniu samorządów, zaliczyć można do kategorii banialuk, skoro najprostszym rzeczywistym krokiem w tym kierunku stałoby się wprowadzenie takich zasad finansowania kampanii, które nie dyskryminują kandydatów ani komitetów niezależnych w walce z korzystającymi z państwowych (czyli pochodzących z kieszeni podatnika) dotacji i subwencji partiami politycznymi. Jednak na wprowadzenie równości szans nie zdecydował się nie tylko PiS, ale żadna przed nim władza w kraju. Z własnych bowiem przywilejów rezygnuje się najtrudniej.
I kolejny przykład na obłudę rządzących. Głoszą, że obawiają się bałaganu, wywołanego nakładaniem się terminów wyborów i kampanii. A sami już teraz nie lada tumult wprowadzają. Poprzez wciąż nie potwierdzone czy wręcz sprzeczne zapowiedzi wytwarzające szum informacyjny.
Najpierw bowiem wicemarszałek Sejmu i przewodniczący klubu parlamentarnego PiS Ryszard Terlecki, uchodzący za prawą rękę Jarosława Kaczyńskiego oznajmia, że projekt zakładający odłożenie głosowania do samorządów niebawem już trafi do Sejmu. Rychło jednak premier Mateusz Morawiecki obwieszcza, że żadna decyzja jeszcze nie zapadła. Kto naiwny, niech wierzy, że tego między sobą nie uzgodnili. Raczej starannie podzielili się uprzednio rolami, rozprowadzili się, jak mawiają w swoim slangu politycy.
Niech się denerwują sejmowi politycy, co w panice rachują i mierzą sondażowe słupki. Dobrzy gospodarze lokalnych i regionalnych Małych Ojczyzn nie mają bowiem powodów, żeb obawiać się wyborczej weryfikacji w jakimkolwiek terminie. Powraca więc znane z dawnych lat "róbmy swoje" niezapomnianego Wojciecha Młynarskiego. Jakoś się to rymowało z paranoją, nieprawdaż? Nie naszą, dodajmy. I ten wątek powraca. W cenie niech będzie zimna krew. Zaś los niedawnego pomysłu podziału Mazowsza na dwa województwa (stolicę i resztę), z którego władza centralna musiała się wycofać po wrażeniem protestów społecznych organizowanych m.in. przez Mazowiecką Wspólnotę Samorządową - pokazuje, że poza wolą rzadzących istnieje jeszcze opinia publiczna. I swoim przekonaniom da wyraz przy urnach, niezależnie od tego, kiedy zostaną wystawione. To ona oceni władze, także za próby utrudniania pracy innym i wzniecania paniki.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie