
O rywalizacji Rafała Trzaskowskiego z Donaldem Tuskiem trudno nawet powiedzieć, że się zaostrza. Stanowi praktycznie główną treść życia wewnętrznego Platformy Obywatelskiej. Nie zmienia tego nawet zdobycie przez Koalicję Obywatelską - sejmową i wyborczą emanację PO - od lat nieosiągalnego pierwszego miejsca w sondażach poparcia. To zresztą na razie tylko jedno badanie (Kantar z lipca 2022 r.) i również jeden punkt procentowy przewagi nad Prawem i Sprawiedliwością.
Trzaskowski i Tusk organizują już nawet konkurencyjne szkoły letnie. Każdy z nich buduje własne zaplecze. Gdy przewodniczący klubu parlamentarnego PiS i wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki zapowiedział niedawno, że jesienią powstanie nowa partia z udziałem licznych posłów PO - niewątpliwie miał na myśli formację Trzaskowskiego. Potwierdzają taką możliwość również politycy Platformy, wskazując zarazem, że to tylko jeden z wariantów.
Efekt powrotu kontra egoizm partyjny
W roli zadającego zagadki Sfinksa występuje zresztą nie tylko polityczny konkurent Terlecki ale i sam Trzaskowski. Nadmienił niedawno, że być może będzie kandydował do Sejmu. Czyni to jego władztwo w Warszawie tymczasowym, chociaż termin wyborów samorządowych - jeśli rządzący tego nie zmienią - niemal zbiega się z parlamentarnymi. Jednak ze względu na sympatie polityczne niechętnych PiS warszawiaków Trzaskowski niezależnie od nikłych zasług w stolicy pozostaje tu faworytem do reelekcji. Jeśli jednak wybierze politykę ogólnopolską - do tej warszawskiej wprowadzi element niepokoju. Stolica z pewnością raczej na tym straci niż zyska. Głównym przedmiotem troski tak mediów jak radnych stanie się wtedy bowiem nie problem, co dla niej można zrobić, ale kto obecnego prezydenta zastąpi.
Ruch w stronę polityki ogólnopolskiej oznaczać musi otwarte rzucenie wyzwania Tuskowi. Nie po to przecież Trzaskowski do Sejmu wystartuje, żeby zastąpić tam Borysa Budkę na stanowisku przewodniczącego klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej. Głównym guru Trzaskowskiego pozostaje zresztą Sławomir Nitras, któremu nieobce są również ekscentryczne zachowania. Zaś stawkę podbija fakt, że w grę wchodzi nie tylko obecne przywództwo obozu antypisowskiego ale przyszła nominacja na kandydata formacji demokratycznej w wyborach prezydenckich, kiedy to Andrzej Duda po raz trzeci ubiegać się o ten urząd już nie może, a kandydatem obozu władzy zostanie zapewne obecny premier Mateusz Morawiecki, wtedy być może mocno już zgrany i zużyty.
Zapewne Trzaskowski doszedł do wniosku, że efekt powrotu Tuska się wyczerpał. Zapomina zarazem o tym, że sam nie był premierem przez siedem lat ani prezydentem Zjednoczonej Europy. Wprawdzie w wyborach prezydenckich dwa lata temu jako kandydat awaryjny (w ostatniej chwili, co było możliwe za sprawą odwleczenia głosowania w pandemii, zastąpił słabnącą w sondażach Małgorzatę Kidawę-Błońską) zdobył dziesięć milionów głosów, ale i tak przegrał z Andrzejem Dudą. Podobnie jak Tusk w 2005 r. z Lechem Kaczyńskim. Naprawdę w 2020 r. Trzaskowski ruszył z kampanią prezydencką po to tylko, żeby powstrzymać rywala z obozu demokratycznego Szymona Hołownię, nie żeby zagrozić Dudzie, bo pozostawało niemal oczywiste, że mu się to nie uda. U źródeł jego startu tkwił egoizm partyjny.
Prezydent bez pomnika
Trudniej więc pytać Trzaskowskiego o to, co zamierza dla Warszawy jeszcze zrobić albo choćby jak realizować obietnice sprzed czterech lat, skoro nie wyklucza, że stolicę pozostawi. Pytanie czy wielka to strata.
Miał prezydent Warszawy Sokrates Starynkiewicz swoje Filtry do dziś funkcjonujące, Stefan Starzyński wiele flagowych inwestycji, nawet Paweł Piskorski Most Świętokrzyski. Rafał Trzaskowski rządzi tu od czterech lat a żadnego podobnego pomnika nie zbudował. Nie sobie, tylko nam. Łatwiej przychodzi mu za to pokazywanie się w towarzystwie charyzmatycznego mera Kijowa i dawnego mistrza bokserskiego Witalija Kliczki.
Podenerwowanie aparatu PO, rządzącego przecież nie tylko miastem ale większością warszawskich dzielnic, a wywołane niepewnością co do zamiarów pryncypała - kraj czy jednak nadal stolica - zaowocuje paraliżem decyzyjnym, bo urzędnicy miejscy z partyjnej rekomendacji zajmą się odgadywaniem zamiarów a nie życzeń ratusza. I obstawianiem tak decyzji samego prezydenta jak jego ewentualnych następców. Taka warszawska ruletka nie posłuży nikomu. Najmniej zaś mieszkańcom.
Ci ostatni - chociaż powinni być pierwszymi, ale nie za tych rządów - może jednak odetchną, jeśli Trzaskowski, powiedzmy to w jego języku, wybierze Polskę, nie Warszawę. Dotychczas dbał o nich bowiem mniej niż o przyjeżdżających tu na gościnne występy pijanych rowerzystów (może to fałszywa solidarność z posłem z Poznania "Frankiem" Sterczewskim z tej samej formacji?), roztrącających staruszki na chodnikach, niż o siejące podobny postrach i też zwykle naprute "ryczące czterdziestki" na hulajnogach, o gości hosteli i podobnie tanich noclegowni, wreszcie o panoszących się w centrum natrętnych żebraków, nawet w pandemii szwendających się po pięciu czy siedmiu i pędzonych czasem przez ochronę sklepów nigdy zaś straż miejską. Jako stały mieszkaniec Śródmieścia od urodzenia w 1965 roku zaręczyć mogę, że nawet w stanie wojennym jakość życia nie była tam równie niska jak obecnie. Przyczynia się do tego samowola deweloperska, oznaczająca dogęszczanie przestrzeni wszelkimi szkaradzieństwami, wyburzanie obiektów o znaczeniu historycznym czy sentymentalnym (jak Sezam czy Supersam) a wreszcie tolerowanie arogancji spółdzielni mieszkaniowych, gdzie otwarcie rządzi dawny esbecki układ, czego przykładem pozostaje zarządzająca profesorskim niegdyś budynkiem SM "Kopernik", gdzie członkowie rady nadzorczej niczym zaraz po pamiętnym 13 grudnia wzywają właścicieli mieszkań na rozmowy wyjaśniające odbywane regulaminowo we dwóch. Trzaskowski tego towarzystwa nie powściągnie podobnie jak nie da sobie rady ze złodziejami samochodów, mafią mieszkaniową, grafficiarzami i dewastatorami ani innymi plagami stolicy. Dawny aktor dziecięcy dziś jest statystą i do roli szeryfa z westernu się nie nadaje. A jego następca może być tylko lepszy. Na dobrą sprawę Trzaskowski w tej roli ma jedną tylko zaletę: nie jest z PiS-u. Dlatego zresztą na niego głosowałem i cieszyłem się z jego zwycięstwa. Ale bez złudzeń.
Nie ma na nie szans również w polityce krajowej. Z Dudą, przyznajmy - byle jakim kandydatem i takim też prezydentem - raz już przegrał. Jeśli któryś z dwóch głównych pretendentów PO-KO dysponuje charyzmą, to wyłącznie Tusk. Ale i on nie ma jej tyle, żeby obdzielić ich obu. Tak, żeby się dogadali i rozprowadzili. Bez szkody dla demokratycznego wyborcy, który nie chce, by stolicą rządził PiS.
Pociąg spóźnił się do Buska...
Paradoksalnie można sobie bowiem wyobrazić również czarny scenariusz. Oto Trzaskowski odbiera Tuskowi ojcostwo jego koncepcji wspólnej listy demokratycznej w wyborach parlamentarnych. Tworzy partię i to do niego lgną Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz a może nawet Włodzimierz Czarzasty, który z Tuskiem nie pójdą, bo boją się, że ich zdominuje. Ale z obecnego prezydenta Warszawy dominator żaden. Wtedy Trzaskowski idzie do wyborów z całym tym wielobarwnym towarzystwem a Tusk z wierną mu resztówką Platformy. I wygrywa znowu PiS, jak w znanej definicji futbolu autorstwa Gary'ego Linekera, że piłka nożna to taka gra, gdzie w obu drużynach biega po jedenastu, a zwyciężają zawsze Niemcy. W dodatku PiS zdobywa również Warszawę, wykorzystując wściekłość mieszkańców na Trzaskowskiego i niezdolność aparatu PO do przeprowadzenia kampanii, gdy zajęty będzie odgadywaniem jego następcy, a potem próbami, żeby się temuż przypodobać. I co wtedy? Wina Tuska... W jakimś sensie tak, bo przecież mógł się z Trzaskowskim dogadać, gdy powrócił z zagranicy. Ale nawet tego nie próbował. Na szczęście zarysowany tu scenariusz to tylko jeden z wariantów rozwoju sytuacji.
Pozytywny mógłby wyglądać w ten sposób, że Trzaskowski zostaje w Warszawie i bierze się do roboty, zaś Tusk przynajmniej podejmuje próbę budowania obiecanej wyborcom wspólnej listy do Sejmu, obaj zaś - żeby spokojnie wygrać w Warszawie, a w razie zwycięstwa w kraju móc utworzyć rząd - dogadują się jeszcze z Szymonem Hołownią, że jeśli to wszystko zrobią zgodnie we trzech, to w zmian poprą go w wyborach prezydenckich za trzy lata. Tyle, że to z kolei zbyt piękne, żeby mogło okazać się prawdziwe. Za dobrze ich wszystkich znamy.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie