
W jednym z mniejszych miast – nieważne w jakim województwie – na naprawdę zadbanym - w dużym stopniu dzięki pieniądzom z poprzedniego rządu – rynku, dostrzegam szereg szyldów. Wiadomo: sklepy i restauracje. Parę z nich ma angielskie (po części odnoszące się do Ameryki) nazwy i zapraszają do wejścia w języku angielskim. Wzruszam ramionami. Mnie to śmieszy. To w jakiejś mierze, pośrednio, dowód kompleksów. Czy pamiętacie Państwo ten fragment „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza, w którym w dialogu z udziałem Telimeny widać to zachłyśnięcie się cudzoziemszczyzną ze szczególnym zwracaniem uwagi na to, na co zwracają uwagę obcy ? Minęły niemal dwa wieki, a nasza narodowa mentalność, nasz charakter nie zmienił się.
Wkurza mnie prezydent Francji Emmanuel Macron i szerzej: typowa francuska arogancja i traktowanie cudzoziemców i całych krajów z góry. A jednak, muszę przyznać, że podziwiam francuską dbałość o to, co… francuskie. O francuskie firmy, francuski przemysł, francuskie interesy, ale także francuski język. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że państwem o największej liczbie ambasad na świecie nie jest wcale USA, Rosja czy Chiny- tylko właśnie ojczyzna Macrona. A jak dbają o to, żeby ich mowa miała jak najmniej „amerykanizmów”? Jak dbają o rozwój francuskiego przemysłu filmowego, o swoją produkcję filmową, odrzucając bezrefleksyjny import z Hollywoodu ?
Uczmy się od Francuzów jak bronić „swojego” w gospodarce, kinematografii i ochronie języka – a nie padać na twarz przed cudzoziemcami.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie