
Ze Zbigniewem Bujakiem, pierwszym przewodniczącym Regionu Mazowsze NSZZ "Solidarność" rozmawia Łukasz Perzyna
- Kiedy podjęto decyzję, że właśnie Pan stanie na czele powstającego Regionu Mazowsze Solidarności?
- Właściwa decyzja zapadła w wyniku demokratycznych wyborów, ponieważ Solidarność od początku przestrzegała obywatelskich zasad, utworzyła się wręcz taka drabinka głosowań na kolejnych szczeblach. Na początku, gdy dopiero walczyliśmy o wolny Związek, przyszło nam podzielić się rolami, żeby skutecznie działać. Gdy w Sierpniu 1980 r. Zbigniew Janas pojechał z naszą delegacją do Stoczni - zostałem w Ursusie. Stanowiło to również efekt naszego uzgodnienia z Gdańskiem.
- Czego jeszcze te ustalenia dotyczyły?
- Gdyby tamtej niedzieli, 31 sierpnia nie zostało podpisane porozumienie - od poniedziałku stanąłby Ursus na sygnał Janasa i delegacji przebywającej w Gdańsku.
- Umowę jednak zwarto. Co robiliście dalej, wracam też do pytania o Pana przywództwo w regionie?
- 4 września do Ursusa przyjechało prawie dwudziestu przedstawicieli różnych zakładów pracy. Trzeba było wyłonić tymczasowe kierownictwo. Zostałem przez aklamację wybrany szefem rodzącej się struktury regionalnej. Zbigniew Janas stanął na czele Związku w Ursusie. Kolejne ustanowienie mnie przewodniczącym nastąpiło nieco później, podczas spotkania jeszcze w prywatnym mieszkaniu na Hożej, które pełniło wówczas rolę tymczasowej siedziby Solidarności. Na to zebranie przyjechała delegacja z Huty Warszawa z Sewerynem Jaworskim na czele. W trakcie rozmowy w cztery oczy powiedział mi: to ty zostaniesz szefem.
- Czym to wskazanie Jaworski uzasadniał?
- Nie ukrywał, że w Hucie mają kłopoty, bo część ich komitetu strajkowego utrzymywała łączność z KW PZPR. Początkowo sam stawiałem bardziej na Seweryna Jaworskiego, przecież był dużo starszy ode nie, a strajk w Hucie okazał się duży i znany. Ale Jaworski przewidywał kłopoty. Przypomniał też, że Ursus ma większą tradycję jeszcze z 1976 r, i że teraz myśmy też pierwsi zaczęli jeszcze w lipcu. Dzięki jego postawie nie powstał w Regionie żaden większy rozłam.
- A można się go było obawiać?
- Nieco później pojawiła się w regionie grupa tzw. prawdziwych Polaków, ale to już był 1981 r. kiedy okrzepły demokratyczne struktury i sprawnie działały. Rozpad więc nas nie groził, chociaż władza chwytała się różnych metod, żeby nas podzielić. Do tej pory jestem pełen uznania dla Seweryna Jaworskiego za jego ówczesną postawę.
- Czy była ona wtedy wyjątkiem?
- Postawa, żeby każdą rzecz uzgadniać na zasadzie consensusu - to była istota Solidarności w tamtym czasie.
- Jak to się zaczęło, kiedy poczuł się Pan przywódcą? W latach 70 przed Ursusem pracował Pan w Polfie, odbył Pan też zasadniczą służbę wojskową?
- Pracę w Polfie rzeczywiście zacząłem na początku lat 70, ale szybko stamtąd uciekłem, po siedmiu czy ośmiu miesiącach. To był zakład chemiczny, ale z taką chemią, która wszystko zżerała. Nawet zęby się od niej traciło. Przyszedłem kiedyś rano do pracy, otworzyłem szafkę i w niej zamiast ubrania roboczego, które zamierzałem na siebie założyć dostrzegłem tylko jakieś strzępy, bo chemia zjadła w międzyczasie mój kombinezon. Stąd wzięła się moja decyzja o przejściu do pracy do Ursusa, bez porównania ciekawszej. Elektrociepłownia i system automatyki, to już mnie podniecało.
- Znalazł Pan jakiegoś guru w działalności opozycyjnej?
- Oparciem stał się dla mnie już dom rodzinny. Ojciec był żołnierzem Armii Krajowej, instruktorem i łącznikiem w oddziałach Antoniego Hedy "Szarego". Sznyt antyreżimowy był w domu stale obecny. Na spotkaniach rodzinnych odbywały się rozmowy, a ponieważ szwagier był w PZPR, przybierały niebywale ostry przebieg, czasem aż do rękoczynów z nim. Już w Polfie a potem w Ursusie zetknąłem się z antysystemową atmosferą. Co innego jednak mówić swoje, wiedząc, że i tak sekretarz partii o wszystkim decyduje, a co innego swoje postulaty wyartykułować. Byłem brygadzistą bez rekomendacji partyjnej, ale na wyższych stanowiskach było o to coraz trudniej, żeby je objąć bez wsparcia PZPR. Dyrektor Elektrociepłowni wprawdzie do partii nie należał, ale już jego zastępca się zapisał. Wokół była aura kompromisów. Opozycyjna postawa brała się również z codziennej obserwacji marnotrawstwa w zakładzie: naszych materiałów, pieniędzy, pracy ludzi. Równocześnie dowiadywaliśmy się, jak to funkcjonuje w świecie, gdy słuchaliśmy Radia Wolna Europa, Głosu Ameryki i BBC. Stąd brały się marzenia, jak powinno to działać u nas. Jak może wyglądać gospodarka bez tego całego marnotrawstwa i partyjnej protekcji. Gdy dowiedziałem się, że w Ursusie są protesty, w czerwcu 1976 r. służyłem w wojsku w 6. Pomorskiej Dywizji Powietrzno-Desantowej. Poszedłem od razu do zwierzchnika po przepustkę, szczerze powiedziałem, że muszę wiedzieć, co się dzieje w moim zakładzie. Dał mi ją.
- Powstanie KOR stało się przełomem?
- Do tamtego momentu, kiedy powołano KOR, uznawałem, że środowisko inteligencji znajduje się po tej drugiej stronie barykady, co wynikało z obserwacji zachowań inżynierów i szerzej pracowników umysłowych w zakładzie. Dlatego człowiek miał poczucie bezradności i osamotnienia. Utworzenie KOR okazało się przełomem, o który Pan pyta, w tym sensie, że przekonaliśmy się, iż część inteligencji znajduje się po naszej stronie. Gdy nawiązałem z nimi kontakty, a ojciec dalej słuchał zagranicznych rozgłośni, mówiłem mu z dumą: za chwilę pokażę ci naszą opozycyjną prasę. Niestety ojciec był już bardzo chory, wkrótce zmarł, nie dożył Sierpnia. Pojawienie się KOR było dla mnie odkryciem. Zaś pierwszy kontakt z nim został nawiązany z udziałem Henryka Wujca, potem współpracowaliśmy również z Janem Lityńskim. Z jednym i drugim rozmawialiśmy o tym, co robimy w Ursusie. Najbardziej charakterystyczna okazała się rozmowa z Wujcem. Stał się dla nas najważniejszy. Spytaliśmy go po prostu: - Co robić? Odpowiedział: Ja nie wiem, to wy pracujecie w Ursusie. Powiedział też: mamy pismo "Robotnik". Opisujemy w nim, jak działają robotnicy na Śląsku i w innych ośrodkach. Ale nad pytaniem, co robić w Ursusie, wy musicie się zastanowić, bo to wy tam pracujecie. Wtedy pomyśleliśmy, że rzeczywiście na tym polega nasze zadanie. I podstawa solidarności.
- Tej przez duże i małe "s"?
- W Solidarności też później mówiło się: nie wymyślaj zadań dla innych, powiedz lepiej, co chcesz samemu zrobić.
- Pierwszym zadaniem KOR było jednak przeciwdziałanie represjom czy ściślej łagodzenie ich skutków?
- Druga ważna rzecz, której nauczył mnie Wujec wynikała z jego odpowiedzi na nasze pytanie: co zrobimy, kiedy wyrzucą nas z pracy? Henryk Wujec odpowiedział na to jasno: - Pomożemy. Mamy prawnika. Jakieś wsparcie dostaniecie. Ale nie weźmiemy was na swoje utrzymanie, bo nie mamy aż takich środków. Jak sobie w głowie ułożycie dalszy plan, co zrobicie, jeśli was wyrzucą, z czego będziecie żyli, to zniknie lęk. A wtedy inni jesteście, gdy zabieracie głos, chodzicie na zebrania. Ludzie to widzą i ich niepokój o siebie również ustępuje - tak nam doradzał.
- Czy skutecznie?
- To była druga wielka ludzka lekcja Henryka Wujca. Nie da się też pominąć roli Janka Łojaka, który jako psycholog zręcznie nas prowadził, podsuwał lektury. Pytałem go wtedy, czy możemy iść do Jacka Kuronia. On na to, że oczywiście, ale gdy tylko przekroczymy próg tamtego domu, to bezpieka potraktuje nas jak groźnego przeciwnika, bo do Kuronia chodzimy. Im później więc, tym lepiej. W końcu spotkaliśmy się z Jackiem Kuroniem na głodówce w Podkowie Leśnej. Jan Łojak stał się naszym ekspertem, pomagał komunikaty komitetu redagować. Interesowaliśmy się wtedy, jak rodzą się i zwyciężają systemy totalitarne, dlaczego część ludzi je popiera. Dał nam książkę, która opisuje powstający totalitarny mechanizm i strukturę, powieść Mario Vargasa Llosy "Pantaleon i wizytantki". Mile wspominam również Zofię Romaszewską. Tak jak w przypadku Nowej Mirosław Chojecki brał na siebie najostrzejsze ataki bezpieki, a inni robili swoje, podobnie było ze Zbigniewem Romaszewskim, na którego zwykle spadały represje, a Zofia organizowała pomoc, komisję interwencji i praworządności, która zajęła się problemami zwykłych ludzi. To już była instytucja. Za sprawą takich działań w Ursusie ludzie pozbyli się lęku. Wielkie za to ukłony należą się Zofii Romaszewskiej. Chociaż gdy po okresie podziemia odbudowaliśmy region, poszła pracować do Senatu. Gdyby mi o tym powiedziała, założylibyśmy inną komisję, to było dla mnie przykre, ale o takich rzeczach najlepiej zapomnieć. Warto za to pamiętać o tym, że w Solidarności od początku działały zespoły merytoryczne, złożone z kompetentnych ludzi, przygotowujących reformy.
- W tym Samorządną Rzeczpospolitą.
- Polski samorząd wyrasta z Solidarności, tego co wypracowała. Prof. Jerzy Regulski był jednym z pierwszych intelektualistów, którzy przyszli do regionu. Mówił, jaką rolę samorząd odgrywa w wolnym świecie. Dostał od nas wsparcie dla tworzenia zespołu, przygotowującego projekt reformy samorządowej. Pracy koncepcyjnej nie przerwali nawet w stanie wojennym. Został potem senatorem, decyzję co do tego, by go wskazać jako kandydata podjął prof. Bronisław Geremek, ale również ode mnie prof. Regulski dostał stuprocentowe poparcie. I w Senacie przygotował pakiet ustaw samorządowych. Później już w roli wiceministra wprowadzał je w życie. To jedna z nielicznych reform przygotowanych w czasach Solidarności, którą zrealizowano po latach. Warto też zwrócić uwagę na starannie udokumentowaną pracę innego gremium: Centrum Obywatelskich Inicjatyw Ustawodawczych w Krakowie, działającego od grudnia 1980 r, którego organizatorem był młody sędzia Kazimierz Barczyk. Z Warszawy uczestniczył w jego pracach sędzia Adam Strzembosz. Odpowiadał za koncepcję reformy sądownictwa. Już pod koniec lat 80 z jej losami wiąże się jednak dramatyczna historia. Kiedy Jarosław Kaczyński formował koalicję z ZSL, tamci postawili warunek, że minister sprawiedliwości musi być od nich, wskazywali Aleksandra Bentkowskiego. Twierdzili, że w innym wypadku wspólnego gabinetu nie będzie, więc im ustąpiono. Gdyby stało się inaczej, losy wielu spraw potoczyłyby się lepiej. W tym zespole pracowali i prof. Ewa Łętowska i prof. Andrzej Zoll, ale po oddaniu resortu nie miał już warunków do przeforsowania wizji całościowych reform wymiaru sprawiedliwości. Dzisiaj obserwujemy konsekwencje tego zaniechania. Jeszcze innym znakomitym gremium był zespół pod kierunkiem doktora Jerzego Moskwy do spraw zarządzania i finansowania służby zdrowia. Gdy osiem lat temu byłem na stypendium w Stanach Zjednoczonych, Polak pracujący tam przy Obamacare podziwiał dawne koncepcje tamtego zespołu i zaznaczał, że im podobnych brakuje, żeby projekt się udał. W stanie wojennym zgłosili się do mnie eksperci, przygotowali pomysł powołania w Polsce przyszłej giełdy...
- Wtedy mogło się to wydać fantazją...
- Ale pracowali nad nim dalej i gdy sytuacja się zmieniła koncepcja była gotowa, a oni w tworzeniu giełdy rzeczywiście uczestniczyli. Dopiero przyszli historycy docenią pozytywistyczną stronę schedy po Solidarności, cały ruch organicznikowski, który w niej się tworzył i budował świetne koncepcje.
Fot: z książki „Ursus w latach 1980-1989. Gdy chcieliśmy być wolni”.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie