
Znamy wynik wyborów prezydenckich, ale wcale nie zapowiada on trzyletniego spokoju politycznego bez wyborów w Polsce. W obozie zwycięzcy ujawniają się spory skrywane na czas kampanii, w tym podważanie pozycji premiera Mateusza Morawieckiego - drugiego po Andrzeju Dudzie najskuteczniejszego polityka ostatnich lat. Opozycja zaś musi znaleźć miejsce dla Rafała Trzaskowskiego, który wprawdzie przegrał, ale wynik uzyskał powyżej wielu oczekiwań.
Na kształt powyborczej polskiej polityki rzutuje fakt, że żaden z uczestników rozstrzygającego starcia nie uzyskał zamierzonego celu. Andrzej Duda miał przecież wygrać już w pierwszej turze nie w drugiej (zapowiadało to wiele sondaży, chociaż nie te przed samym głosowaniem) a Rafał Trzaskowski - zostać prezydentem, a nie tylko móc pochwalić się ponad dziesięciomilionowym poparciem po przegranej.
Polska - wbrew dramatycznym komentarzom z samej kampanii - nie podzieliła się przy tym na dwie części. Prędzej na trzy: prawie 10,5 mln wyborców wsparło Dudę, ponad 10 mln Trzaskowskiego, ale kolejne 10 mln w ogóle nie udało się do urn wyborczych. Taki rezultat skłania do refleksji czy nawet niepewności. Każdy, kto wchodzi do gry, odwoła się do tej trzeciej grupy. I do rozczarowanych z dwóch pozostałych.
Zwycięzcy nie mają czasu na fetowanie wygranej Dudy, bo w obozie rządzącym nawarstwiają się podziały, stłumione przedtem na użytek reelekcji prezydenta. Atak TVP na premiera Mateusza Morawieckiego stanowi wyłącznie wierzchołek góry lodowej. Głównym oponentem szefa rządu nie jest - co oczywiste - Jacek Kurski, który nawet nie wie, czy po kampanii nadal będzie Jarosławowi Kaczyńskiemu potrzebny, skoro raz już przecież został odwołany z prezesury TVP pod naciskiem Dudy. Na zmianę premiera gra Zbigniew Ziobro, ale jego pozycję osłabia status "koalicjanta wewnętrznego" - jest bowiem wprawdzie członkiem klubu parlamentarnego PiS i ministrem sprawiedliwości ale do partii nie należy, pozostając tylko liderem kanapowej Solidarnej Polski. Część radykałów naciska na pozbycie się innego sojusznika ze Zjednoczonej Prawicy - Jarosława Gowina w odwet za przedwyborcze wątpliwości i ustąpienie z rządu. Brakujące do większości głosy dopełnić miałaby nowa koalicja PiS z Polskim Stronnictwem Ludowym. Pomimo klęski prezesa ludowców Władysława Kosiniak-Kamysza w wyścigu prezydenckim taki sojusz wydaje się mało prawdopodobny, ponieważ przedtem władza zmierzała do "wyzerowania" PSL - jedynego swojego konkurenta w walce na wsi. Przyszłość rządu pozostaje jednak niepewna, Morawiecki ma przeciw sobie twardych graczy takich jak eurodeputowani Joachim Brudziński i była premier Beata Szydło. Przeciw ich rachubom przemawia jednak trudność wpływania na krajową politykę z Brukseli i Strasburga oraz fakt, że Szydło pozostaje popularna w aparacie PiS ale nie w społeczeństwie za sprawą niefortunnego postępowania po kolizji jej kolumny z przypadkowym kierowca seicento oraz pamiętnym sporze o drugie pensje dla rządu, który podsumowała słynnym "te pieniądze się po prostu należą".
Otwiera się też stopniowo pole gry do sukcesji po Jarosławie Kaczyńskim, który teraz sprawia wrażenie starszego niż wynika z poselskiego biogramu, przez oponentów porównywany bywa do Leonida Breżniewa i sam przebąkuje, że nie jest wieczny. Na razie, jak się wydaje, testuje swoimi oświadczeniami lojalność podwładnych. Następcy przecież nie widać.
Wyłącznie poparciu prezesa zawdzięcza swoją pozycję premier Morawiecki.
Zwycięzca wyborów prezydenckich Andrzej Duda ani razu w kampanii nie zdystansował się od swojego partyjnego zaplecza, chociaż takie możliwości istniały, jako krok w kierunku budowania samodzielności odbierano nominację na szefową kampanii bezpartyjnej prawniczki Jolanty Turczynowicz-Kieryłło. Duda szybko jednak przyjął jej rezygnację. Wielu innych współtwórców wygranej kampanii będzie jednak teraz chciał urządzić w objętych rozdzielnictwem PiS instytucjach państwowych i w samej partii. Również to nie zapowiada harmonijnego i wolnego od napięć czasu powyborczego.
Politologowie spodziewają się, że Polski wcale nie czeka - jak wynikałoby to z kalendarza wyborczego - trzyletni czas bez kampanii. Kaczyński może spróbować na fali zwycięstwa po raz kolejny poukładać podległe mu instytucje. Oznacza to, że na kolejne wybory pójdziemy wcześniej niż się spodziewamy.
Lapsusy polityków Platformy, że Trzaskowski, chociaż pozostaje prezydentem stolicy, do ratusza warszawskiego wróci tylko na pół etatu znamionują następny problem. Najmocniejszy kandydat opozycji szuka swojego miejsca w polityce krajowej. Nie wiemy, jak ułożą się jego relacje z szefem PO Borysem Budką. Najmocniejszą pozycję w strukturach państwa zajmuje marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Dawny lider Grzegorz Schetyna nie sprawia wrażenia zmartwionego obecną sytuacją. Wszyscy muszą od nowa poukładać wzajemne relacje, a rozliczeń PO - pomimo ponad 10 mln głosów na Trzaskowskiego - na pewno nie uniknie.
Najbardziej dramatycznie przedstawia się sytuacja głównych przegranych w wyborach prezydenckich: SLD i PSL. Pod znakiem zapytania staje dalsze istnienie obu partii i ich miejsce w przyszłym Sejmie. Nie wiemy tez jeszcze, jak spożytkują dobry wynik Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak. Z pewnością pierwszemu z nich (14 proc głosów w pierwszej turze) nie wystarczy powołany już ruch społeczny Polska 2050, a dla drugiego (7 proc poparcia) za ciasna może się okazać Konfederacja. Jednak jako sprawcy wyborczych niespodzianek mają oni pełny komfort: teraz to inni będą do nich przychodzić z propozycjami, a nie odwrotnie. Polską politykę z pewnością czekają poważne przewartościowania a wielu jej aktorów przyznaje, że wakacji w tym roku raczej nie będzie.
Łukasz Perzyna
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie