Reklama

Kulisy życia ratownika medycznego. Dramat SOR. Wywiad

30/03/2021 09:07

Ciężka sytuacja, która panuje w kraju z powodu pandemii koronawirusa powoduje niebagatelne zmiany w służbie zdrowia. Poprosiłam pewnego ratownika medycznego o zdanie relacji z tego co się dzieje. Ze względu na możliwe problemy w pracy woli pozostać anonimowy.

Anna Chajda: Jak wygląda aktualna sytuacja w warszawskim ratownictwie medycznym?

Ratownik: Są trudności z zebraniem składu osobowego zespołów ratownictwa, przetrzymywanie zespołów na SOR-ach i izbach Przyjęć i zabezpieczeniem rejonów operacyjnych. Ludzie negują istnienie koronawirusa, bo nie widzą chorych ("trupów na ulicy”). W ustawie jest określone, że rozmieszczenie zespołów w rejonie operacyjnym ma być takie, żeby mediana czasu dojazdu do wezwania związanego ze stanem zagrożenia życia w skali miesiąca nie przekraczała 8 min, jeśli mówimy o aglomeracji. Poza nią ma to być 12 min. Oczywiście patrząc na krzywą Gaussa będzie trochę szybszych dojazdów trochę wolniejszych, ale w skali miesiąca tak to powinno wyglądać. W tej chwili takie założenie jest w ogóle nierealne.  

Ja jeżdżę z centralnych dzielnic Warszawy, gdybym ograniczał się do moich rejonów to spokojnie jesteśmy w stanie to zrobić. Natomiast mój zespół jeździ praktycznie po całej Warszawie i nie tylko. Ostatnio jechałem z reanimacji do Pruszkowa. Dojechanie do pacjenta na czas jest absolutnie nierealne. Nie powoduje jednak to żadnych zmian. Nie zmienia się liczba zespołów, wzrasta natomiast obciążenie tych, które jeżdżą. Dostajemy ponadto pisma z urzędu wojewódzkiego ze skargą, że nie wyrabiamy się w określonym czasie.  

Wezwań covidowych jest mnóstwo. Wbrew temu co może się wydawać, nie, nie ubyło wezwań do udarów, zawałów, nie przestały się wydarzać wypadki… Jedyne czego faktycznie ubyło to błahe urazy w szkołach - często się trafiało, że dziecko rozbiło głowę, czy skręciło kostkę, a nauczyciel wzywał karetkę bojąc się pretensji ze strony rodziców. Natomiast cała reszta wezwań jest i czeka. Czasem nawet 4 godziny.  

Dzieje się tak dlatego, że brakuje karetek pogotowia i są błędy w systemie? 

Karetki pogotowia są, ale stoją pod SOR-ami albo jeżdżą do szpitali oddalonych o sto i więcej kilometrów od Warszawy. Jadąc przykładowo na Żoliborz, do pacjenta z dusznością i z pozytywnym wynikiem na COVID, jako miejsce hospitalizacji będę miał do wyboru Ciechanów, Sierpc, Nowe Miasto nad Pilicą, czasem Siedlce lub Radom. W tym momencie to jest po prostu nierealne, żeby zabezpieczyć rejon.  

Mniej dramatyczne wezwania muszą zaczekać, bo generalnie nikt nie umiera z powodu schizofrenii lub kolki nerkowej. Gorzej z udarem, bo wezwanie „paraliż, bełkotliwa mowa” czeka cztery lub pięć godzin. A żeby podjąć skuteczne leczenie świeżego udaru, tzw. okienko terapeutyczne to 4 godz. od wystąpienia objawów. Jeżeli jest to udar niedokrwienny trzeba podjąć tzw. trombolizę, czyli rozpuszczanie takiego zatoru w którejś z tętnic mózgowych. Powyżej 4 godz. terapia trombolityczna jest większym ryzykiem niż korzyścią. Ale nie ma po prostu fizycznie wolnej karetki, która by do tego pojechała. To już nawet nie chodzi o nasz komfort pracy.  

Przed pandemią miałem miesięcznie 8 dyżurów, kiedyś nawet 10, teraz biorę maksymalnie 4, bo poszedłem do szpitala na etat. W pogotowiu nadal wszyscy pracują na kontrakcie. W momencie, kiedy zaraziłem się od pacjenta COVID-em, gdybym nie miał etatu - zostałbym bez środków do życia. Ratownicy medyczni świadczą usługi na rzecz pogotowia, natomiast nie są tam zatrudnieni. Podpisujemy jedynie umowy na ilość dyżurów na określoną stawkę. Nasza grupa nie jest wyjątkiem, to jest kolejna tajemnica poliszynela - tak właśnie funkcjonuje ochrona zdrowia w Polsce.  

Nie ma innej umowy, a ratownicy, którzy pracują w szpitalu dostają tak śmieszne pieniądze, że nie wiem komu by się chciało. Za 2,5 tys. zł muszą pracować w noce, niedziele i święta. Do tego praca w kombinezonie na oddziale COVID-owym to jest co innego niż praca w karetce pogotowia. Tam jak 12 godzin pracujesz na oddziale, to masz rozpisane - 3h pracujesz z pacjentem w kombinezonie, a potem 3h wychodzisz do strefy czystej - masz przerwę. Można coś zjeść, się umyć. Z chwilą, kiedy zakładam kombinezon jadąc w pogotowiu do pacjenta z podejrzeniem COVID-19 - nie wiem, kiedy go zdejmę. Jeśli uda mi się odstawić pacjenta w warszawskim szpitalu, muszę zjechać do bazy na Woroniczej, zdezynfekować karetkę i przekazać kombinezon do utylizacji. Kiedy jedziemy dalej - jakieś np. 100 km z pacjentem to zdejmujemy kombinezon dopiero po powrocie do Warszawy, czyli nawet 5 czy 6 godzinach pracy.  

Decydentom co chwilę przychodzą nowe „pomysły” do głowy. Zamiast dofinansować ratownictwo medyczne, chcą zaprosić pracowników ze wschodu, którzy często nie opanowali w pełni języka polskiego, szczególnie medycznej terminologii. Ludzi po studiach i z doświadczeniem (bo teraz tylko tacy pracują w pogotowiu) traktują tak samo, jak tanią siłę roboczą. Coraz częściej szafuje się określeniem „służba zdrowia”. Nie jesteśmy służbą, jak np. Straż Pożarna lub Policja, nie mamy przywilejów mundurowych. My jesteśmy po prostu niewolnikami. To jest Państwowe Niewolnictwo Medyczne.  

Nie macie żadnego zabezpieczenia na przyszłość? 

Jedynie, jeśli sobie wykupimy. Teraz mamy chwilowo dodatek 100%, jednak wiemy, że to się wcześniej, czy później skończy. Możemy się cieszyć chwilą. To są rozwiązania krótkoterminowe, tylko po to, aby zatrzymać pracowników, ale oni i tak uciekają.  

Co byś zmienił w systemie ratownictwa medycznego?

Nie uważam się za eksperta zarządzania jednostkami służby zdrowia, bo się tym nie zajmuję, ale często ktoś pyta, co bym zmienił w organizacji. Do tego trzeba podejść systemowo, to na pewno nie powinno wyglądać tak, że jeździmy po całym województwie i szukamy miejsca dla pacjenta. Czasami jest tak, że muszę zaliczyć 2, 3 szpitale zanim takiego pacjenta uda mi się przekazać.

Nie wierzę, że nie można było przez rok stworzyć działającego systemu informacji o dostępności miejsc, który byłby na bieżąco aktualizowany. Zamiast kłaść nacisk na to, żeby ludzi szybciej badać, masowo szczepić, żeby stworzyć jakieś lepsze tymczasowe miejsca dla tych zdiagnozowanych pacjentów, to rząd skupia się na pozornych ruchach. Dla mnie klasyką były godziny dla seniorów, które nic nie zmieniły, a tylko utrudniły życie ludziom. 

Wcześniej był taki standard, że zespół oczekuje 15 min na izbie przyjęć i lekarz w tym czasie ma obowiązek takiego pacjenta przyjąć. W tej chwili oczekujemy czasem nawet 3 godziny. Kilkukrotnie miałem taką sytuację, że pacjenta na tyle postawiliśmy na nogi, że po 3, 4 godzinach pod SOR-em mówił: „Panowie, ja już nie chcę. Dajcie spokój, odwieźcie mnie do domu. Ja jutro pójdę do lekarza pierwszego kontaktu” - „no i pan ma rację”. W końcu po podpisaniu karty, odwozimy takiego pacjenta do domu.

Coraz częściej czujemy, że jesteśmy trochę „mięsem armatnim” na w walce z pandemią. Jako pierwsi kontaktujemy się z pacjentem i musimy szybko i trafnie ocenić jego stan. Jeśli ocenimy go błędnie, to na fachową pomoc za kilka godzin może być za późno.  

To przykre, że tak ważni ludzie, bo to Wy ratujecie nasze życie, jesteście tak często pomijani, niedocenieni.  

To prawda. Recepcjonistka pracująca w korporacji, która odpowiada głownie za odbieranie paczek od kurierów i łączenie telefonów, przyjmując nawet, że skończyła studia z marketingu i zna niemiecki - dostaje na dzień dobry 8 tys. I w tym momencie opadają nam ręce, żeby w moim zawodzie tyle zarobić musiałbym pracować 240-300 godzin. Gdyby w zawodzie ratownika medycznego człowiek nie fascynował się tym co robi, w krótkim czasie wypaliłby się całkowicie. Zresztą ludzie się coraz częściej wypalają, bo nie da się tak na dłuższą metę funkcjonować. Ale po kilku latach takiej pracy nie da się iść już do biura. Pogotowie, policja, wojsko i straż pożarna to są takie branże, że człowiek ma trwałe zmiany w mózgu i nie pójdzie do biura po 10 latach, bo już się nie będzie w stanie wkręcić w to środowisko.  

Co byś powiedział ludziom, którzy nie wierzą w koronawiusa, czy chodzą na protesty anty-covidowców?

Co bym powiedział ludziom, którzy twierdzą, że COVID-u nie ma? Ostatnio w ogóle odechciewa mi się na ten temat rozmawiać. Po prostu powinni pójść do szpitala, np. na wolontariat i popatrzeć na tych ludzi. Oni się naprawdę duszą i to nawet na temat nie dyskutuję. Jeśli wśród znajomych mam jakiś anty-covidowców to ich po prostu usuwam, zrywam kontakt, nie widzę sensu z nimi dyskutować. Nie zmienię mentalności ludzi. Dla części osób, skoro ksiądz powiedział na mszy, że wszystko jest ok, że można chodzić do kościołów, bo przecież Pan Jezus nie zaraża to znaczy, że ma rację. Do takich ludzi się nie dotrze. Protestować jednak wszyscy mają prawo - ja ich rozumiem.

Mam firmę, która też przestała funkcjonować - tutaj wspomina o prowadzonych szkoleniach z pierwszej pomocy - jednak muszę się z tym jakoś pogodzić, szukam innego źródła dochodu, a nie wychodzę i protestuję, żeby rząd mi pomógł rozwijać ten biznes. Bo to jest realne zagrożenie, problem planu, złych decyzji, problem, który jest na całym świecie i nie ogranicza się tylko do naszego kraju.

Jak wygląda trzecia fala, ciężko jest na co dzień?

W tym momencie sytuacja jest podbramkowa. Sam się na początku byłem sceptyczny co do trzeciej fali, w tym momencie już nie jestem. My po prostu nie wysiadamy z karetek. Na 24 godziny dyżury zjeżdżamy na 3 godziny na bazę. To już nie jest tak, że ja wracam na stację i czekam na wezwanie. Dziś kończąc jedno wezwanie natychmiast dostaję następne, w dowolnej części miasta, jedno za drugim. Takich czasów nie pamiętam, tak jak moi koledzy pracujący po 20 lat. Przychodząc na dyżur nie masz pewności, czy będziesz pracował na tej stacji, czy nie dostaniesz telefonu, że jedziesz na Pragę np., bo tam się ktoś nie zjawił na dyżur, a u ciebie nie ma drugiego ratownika lub kierowcy. To też wcześniej się nie zdarzało.  

Moim zdaniem trzeba przede wszystkim szczepić. Szczepić jak najwięcej. Powikłaniami po szczepieniu się nie przejmować, bo większe powikłania niż szczepionka powoduje COVID, choć jeszcze nie wszystkie dobrze poznaliśmy. Ze szczepionką Astrą-Zenecą to śmieszna afera, bo powikłań zakrzepowo-zatorowych było ok. 6 przypadków na milion osób. Takie przypadki się zdarzają na co dzień normalnie, a przecież nikt się nie zastanawia, żeby z tego powodu przestać jeść hamburgery, czy nie palić papierosów. 

Często opowiadam o ludziach, którzy ogólnie byli zdrowi, ale byli w wieku ok. 60 lat. Gdy zachorowali na COVID-19 nie byli w stanie przejść o własnych siłach z mieszkania do windy. To tego się trzeba bać. U jednego zostanie później objętość płuc 40%, u drugiego 60% i to są realne powikłania tej choroby, których i tak dokładnie jeszcze do końca nie znamy. Zapalenie mięśnia sercowego czy wiele innych, o których dowiemy się za 5, 10 lat.

Fot. Główne/Ach; ratownicy medyczni/Miłosz Ziołański

CZYTAJ RÓWNIEŻ:

Aplikacja wio.waw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wio.waw.pl




Reklama
Wróć do