
Z Władysławem Teofilem Bartoszewskim, posłem Polskiego Stronnictwa Ludowego, rozmawia Łukasz Perzyna
- Co dla Polski oznacza zwycięstwo Joe Bidena w amerykańskich wyborach prezydenckich?
- Jeden ze skutków okaże się z pewnością pozytywny: znika zagrożenie dla Sojuszu Północnoatlantyckiego, jakie zarysowało się za pana prezydenta Donalda Trumpa. Ustępujący prezydent wycofał część sił amerykańskich z Niemiec. A do Polski przysyła jedną piątą tych wojsk, które stamtąd wycofał.
- Dla nas to jednak ważne?
- Najważniejsza pozostaje stała obecność sił amerykańskich w Europie jako fundament NATO, podstawowy dla bezpieczeństwa państw kontynentu, odkąd Sojusz powstał. Ubytek wojsk amerykańskich w Europie to złe zjawisko. Prezydent-elekt Joe Biden ten krok odwróci. Pozostaje bardziej koncyliacyjny. Nie prowadzi dziwnej wojny z rządem niemieckim, w jaką zaangażował się jego poprzednik.
- Co jeszcze się zmieni?
- Druga kwestia, która również rysuje się korzystnie: Joe Biden okazuje się przychylniej nastawiony do Unii Europejskiej. Silna Unia to nie tylko dla Polski lepsza perspektywa niż Unia osłabiona. Ale dla nas przede wszystkim. Trzeba mieć na uwadze, że żaden prezydent USA stale nie zajmuje się tym, co się u nas dzieje. Nie ma takich możliwości. Cieszy mnie, że zmiana u steru w Stanach Zjednoczonych zbiega się z odrodzeniem działań Trójkąta Weimarskiego. Bundestag powtórnie wezwał nas swoją uchwałą do współpracy w tym gremium. Współdziałanie Niemiec, Francji i Polski wzmocni naszą pozycję w Brukseli, sprawi też, że będziemy mieli większy i realny wpływ na relację całej Unii Europejskiej z Ameryką.
- Wspomniał Pan, że żaden prezydent USA nie ma za dużo czasu na polskie sprawy. Jednak Biden w kampanii w programowym tekście zapowiadał, że sojusznicy Stanów, którzy mają kłopoty z praworządnością i demokracją będą zmuszeni się z nich wytłumaczyć na konferencji międzynarodowej. Wskazał nawet na groźbę totalitaryzmu w Europie Srodkowo-Wschodniej?
- To wypowiedź nieszczęśliwa, totalitaryzm w tej części Europy nie istnieje od czasów Stalina, nawet później gdy istniała wciąż żelazna kurtyna, można było raczej mówić co najwyżej o autorytaryzmie. Podobnie niefortunna wypowiedź o polskich obozach koncentracyjnych zdarzyła się Barackowi Obamie. Potwierdza to, że prezydenci USA zwykle nie mają szczegółowej eksperckiej orientacji w sprawach naszego regionu, potem często się wycofują, przepraszają. Niezależnie od tego, dla każdego prezydenta USA wolność prasy a nie ograniczanie mediów pozostają oczywistymi wartościami, których przestrzeganie u siebie, ale także przez sojuszników Ameryki uznają za niezbędne. Podobnie jak równość praw mniejszości rasowych czy LGBT. Dlatego reprezentująca Trumpa ambasador Georgette Mosbacher ostro się w tych sprawach wypowiadała, krytykując polskie władze. Tak samo będzie za Bidena. Pewne standardy są zrozumiałe i wspólne. Biden może się nawet bardziej dyplomatycznie wypowiadać w tych kwestiach niż pani Mosbacher, która wielkiego doświadczenia w tej materii nie miała. Polska usłyszy zawsze amerykański głos w obronie standardów demokratycznych, jeśli druga strona będzie miała wrażenie, że coś im zagraża - i tu nie będzie żadnej różnicy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie