
Zaprzysiężenie rządu okazało się smutną uroczystością: faceci w źle dobranych garniturach i czarnych maskach przysięgali na tylnych schodach Pałacu Prezydenckiego, zaś media interesowało głównie to, że prezes nie założył ochronnych rękawiczek i ile razy zdarzyło mu się zapomnieć na powrót nałożyć maseczki. Pewnie słusznie, bo kto od innych domaga się wyrzeczeń, sam powinien przestrzegać restrykcji. Ale nie o to chodzi. W ogrodach Pałacu Prezydenckiego w osobie nowego wicepremiera rządu Mateusza Morawieckiego i niezmiennie urzędującego prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego nie zobaczyliśmy przywódcy na trudne czasy pandemii ani nawet rządzącego twardą ręką lidera swojej formacji. Tylko postać niczym z "Jesieni patriarchy" Gabriela Garcii Marqueza aż proszącą się o porównania z Leonidem Breżniewem tyleż złośliwe co zasadne.
Krzysztof Sobolewski z PiS zapowiada: teraz podział Mazowsza, projekt najpóźniej w listopadzie trafi do Sejmu, fejk-niusem jest twierdzenie, ze z niego zrezygnowaliśmy. Za to Mazowiecka Wspólnota Samorządowa wnioskuje, żeby najpierw odbyło się referendum, wtedy sami mieszkańcy województwa zdecydują o jego przyszłości.
Gdybym był pisowskim dziennikarzem pokroju Semki czy Mazurka, partyjnym działaczem w stylu Schreibera czy Czabańskiego albo nawet wyborcą lub sympatykiem PiS - po tym spotkaniu wpadłbym w panikę. To nie było zebranie zwycięzców. Dało się dostrzec coś karawaniarskiego, ale makabryczne porównania w okresie pandemii pobudzają bardziej depresyjne nastroje niż czarny humor. Smutny ten widok wymusza refleksję: kto rządzi Polską. Zaś wśród obywateli upowszechni przekonanie: jesteśmy sami.
Zresztą od dawna z pandemią radziły sobie wspólnoty sąsiedzkie i rówieśnicze, od emerytów po studentów, robiące zakupy osobom obawiającym się wychodzić czy przekazujące sobie nawzajem wiadomości, gdzie najlepiej kupić najbezpieczniejszą maseczkę albo w której żabce czy biedronce znajdziemy najkorzystniejszą promocję na foliowe rękawiczki. Dzielnie walczą z pandemią lekarze, ratownicy i pielęgniarki, robi co może obsługa sklepów egzekwująca dystans między klientami i nakładanie masek, cudów dokonują nauczyciele, którym do tradycyjnych ról edukatorów i wychowawców dołożono robotę informatyków (nauczanie zdalne i hybrydowe) albo zredukowanych szkolnych higienistek. Pomagamy sobie nawzajem od szczebla bloku mieszkalnego po samorząd lokalny, społeczeństwo obywatelskie rozkwita niczym w stanie wojennym, tylko władzy w tym wszystkim nie ma. Zajmuje się bowiem tęczowymi flagami, groźbami wiceprzewodniczącej europarlamentu, przyszłością kandydatury Przemysława Czarnka na ministra - jednym słowem tym, co zupełnie nie interesuje zwyczajnego Polaka.
Jarosław Kaczyński pozostaje upokorzony faktem, że wbrew wieloletniej politycznej praktyce zmuszony był pozostawić w rządzie tych, którzy - wedle jego egoistycznej wykładni świata - zawiedli jego zaufanie, Zbigniewa Ziobrę i Jarosława Gowina co nie tylko nie wsparli regulacji "prozwierzęcych" ale zmusili prezesa do porzucenia ustawy o bezkarności urzędników na czas pandemii. Jednym słowem prezes wszystkich prezesów i lider skupiający w ręku władzę w kraju bezkonkurencyjną - poprowadzi swoją nieco zmienioną załogę na kolejne wojny.
Nie ma wśród nich walki z pandemią, prezes tym się nie interesuje, w tym wypadku zdaje się na premiera Mateusza Morawieckiego jako prezentera czy spikera działań tej ekipy wobec plagi wirusa oraz na ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, który choć z doktorskim tytułem nie jest nawet lekarzem, tylko menedżerem, za to okazuje się uczciwszy od uwikłanego w gorszące interesy poprzednika i profesora nauk medycznych Łukasza Szumowskiego.
Na wojnę domową w PiS Kaczyński nie może sobie pozwolić, nie po to darował oponentom, pozostawiając ich w rządzie, respektując interesy wyśmiewanych politycznych kanap (co to za nazwa partii: Porozumienie? A Solidarna Polska? Ilu ich jest? Boki zrywać) a nawet dzieląc się pieniędzmi, na których urok - jak dowiodły dzieje Srebrnej - nie jest tak odporny jak zapewniali jego hagiografowie. Obie sojusznicze formacje, Gowina i Ziobry, dostaną po 2 mln zł rocznie z subwencji finansowanej przez podatnika, zapis tej treści figuruje w umowie koalicyjnej, dlatego też pozostaje ona poufna.
Przetarciem zarówno dla struktur partyjnych jak dla zdezorientowanych ostatnio walkami wewnętrznymi pisowskich "środków musowego przykazu" (Jacek Kurski w TVP znajdował jedną receptę: nie pokazywać, nawet Ziobry, z którym jeszcze niedawno zasiadał na jednej kanapie partyjnej, ale na długo tak się nie da: metoda zawiedzie jeśli kilkadziesiąt tysięcy rolników - już tym grożą - przyjedzie do Warszawy) staną się wybory na Mazowszu, co jasno wynika ze słów wpływowego polityka PiS Krzysztofa Sobolewskiego. Najpierw dokona się podziału województwa, przy okazji prezes znów stwierdzi, kto jest lojalny w parlamentarnym głosowaniu. Potem odbędą się kampanie do dwóch nowych sejmików: warszawskiego i mazowieckiego. PiS na tym nie straci, bo na Mazowszu i tak rządzi dziś koalicja PO-PSL z marszałkiem Adamem Struzikiem. Jeśli wynik okaże się zachęcający, partia może szykować się do kolejnych wyborów parlamentarnych.
Moment świetny, bo Platforma znajduje się w stanie ciężkiego kaca moralnego po uwłaczających zdrowemu rozsądkowi i poczuciu ogólnoludzkiej przyzwoitości wspólnych głosowaniach z PiS w sprawie podwyżki i tak nadmiernie wysokich własnych poselskich uposażeń oraz ustawy o ochronie zwierząt, która wbrew nazwie wcale "braciom mniejszym" nie pomaga, szkodzi za to polskiej wsi, likwidując na niej miejsca pracy na rzecz ukraińskiej konkurencji (farmy futerkowe i hodowle wyspecjalizowane w uboju rytualnym, którego Kaczyński chce zakazać). Notowania PO spadły do poziomu połowy poparcia dla PiS (niedawny sondaż IBRIS). SLD pod bezpłciową marką Lewicy i PSL nie odbudowały się po straszliwej klęsce ich kandydatów w lipcowych wyborach prezydenckich. Ruch Polska 2050 Szymona Hołowni dopiero łapie wiatr w żagle, na razie z 9 proc poparcia (październikowy sondaż IBRIS) zaś Konfederacja z 8 proc osiągnęła szklany sufit po udanej kampanii Krzysztofa Bosaka i nie będzie zyskiwać w nieskończoność.
Jeśli więc nie teraz to kiedy - mógłby spytać Jarosław Kaczyński samego siebie, lub kogoś, komu ufa: Marka Suskiego lub Mariusza Kamińskiego.
Jesień zapowiada się gorąca. Hodowcy już ustawili główki kapusty pod Sejmem (z nazwiskami posłów głosujących za piątką Kaczyńskiego) i bele słomy przed ministerstwem rolnictwa. Rolnicy wybierają się znów pod parlament 13 października, gdy feralną ustawę procedował będzie Senat. Przyjedzie ich kilkadziesiąt tysięcy. 7 listopada, zbiegiem okoliczności w rocznicę rewolucji październikowej, mają zablokować kongres PiS z udziałem tysiąca delegatów.
Pozostający na pierwszej linii walki z pandemią lekarze i nauczyciele nie doczekali się spełnienia swoich postulatów. W sierpniu przed Sejmem solidarnie demonstrowały wszystkie zawody medyczne, co dowodzi sporej determinacji, by zwykle w służbie zdrowia obowiązywała ścisła hierarchia... i każdy walczył o swoje. Nauczyciele długo strajkowali półtora roku temu, duch oporu nie wygasł. Burzą się przedsiębiorcy i organizatorzy imprez masowych, wątpliwe, by górnicy - nie mam tu na myśli aparatczyków branżowej Solidarności - przystali pokojowo na likwidację wszystkich kopalń do 2049 r.
Jarosław Kaczyński zna jeden sposób na konflikty społeczne, których podłoża nie rozumie. Rozbudowane rozdawnictwo socjalne miało przecież zapewnić trwałe poparcie. Tego typu sporów nie zamierza rozwiązywać przy negocjacyjnym stole, jedynym sposobem wydaje się przykrycie ich przez wielką politykę. Długo służyła temu nie kończąca się rekonstrukcja: najpierw wymieniono frontowych (pandemia i Białoruś) ministrów zdrowia oraz spraw zagranicznych, potem długo uzgadniano pozostałe roszady, chociaż wiadomo, że decyduje jeden człowiek. Ale nie da się podsycać w nieskończoność napięcia wokół zmian personalnych, a repertuar możliwości zarządzania konfliktem, jaki daje bieżąca polityka, wydaje się ograniczony. I tu dochodzimy znów do prognozy wyborów przed terminem.
W dniu ceremonii zaprzysiężenia ministrów media odnotowały, że prezes szybko odjechał z Pałacu Prezydenckiego. Nie stanął też do okolicznościowego zdjęcia. Zdarzyły się tam jednak również poważniejsze fakty polityczne.
Prezydent Andrzej Duda wylewnie podziękował Jadwidze Emilewicz - byłej wicepremier uznawanej za pokrzywdzoną, bo musiała ustąpić miejsca Gowinowi - oraz Janowi Krzysztofowi Ardanowskiemu, który zanim oddał resort rolnictwa zagłosował w Sejmie przeciw piątce Kaczyńskiego. Tym samym odszedł w glorii. Rolnicy, ustawiający bele słomy przed ministerstwem podkreślali, że wciąż uznają go za właściwego gospodarza gmachu. Jego następca Grzegorz Puda był spikerem ustawy o ochronie zwierząt. Trwają spekulacje, że Duda ją zawetuje albo przynajmniej pośle do Trybunału Konstytucyjnego.
Nikt nie spodziewa się, że ten rząd - pozbawiony nie tylko gwiazd i bezpartyjnych fachowców ale nawet postaci spoza żelaznego kręgu PiS - przetrwa trzy lata. Ani że Kaczyński nastawi się na długie trwanie, na spokojną pracę dla Polski.
Łukasz Perzyna
Fot: FB PiS
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Zobacz także:
Zobacz także:
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie